Chcę żyć, lecz nie mam ochoty - co robić?
Jestem Marek, mam lat 14 i chodzę do II kl. gimnazjum. Bardzo proszę o pomoc - nie wątpię, że mam coś w stylu depresji albo czegoś innego. "Chcę żyć, ale nie mam ochoty" - tak czuję, myślę, nawet nie mam na to wpływu o czym myślę, to naprawdę jest trudne, nad niczym nie mogę się skupić, skoncentrować nawet na najprostszej czynności. Zbyt wiele rzeczy mi chodzi po głowie. Nie mam ochoty wstać z łóżka, cieszyć się pogodą albo szkołą - wiem, że na pewno nic dobrego mnie nie czeka. Jeśli miałbym opisać swój "typ" charakteru to by było bardzo ciężko określić i napisać. Ogólnie jestem pesymistą, osobą bardzo wrażliwą, takim jakby życiowym nieudacznikiem. Te cechy wykształciły się w dzieciństwie pod wpływem otoczenia, mediów, nawet od rodziców. Choć mam tylko 14 lat niebawem 15, ale zaczynam przekonywać się, że dla mnie życie będzie do niczego. Raczej mam problemy z własną osobowością, zaczynam się gubić i jak powyżej - nie mam ochoty żyć. Lubię muzykę i co jest moją ogromną pasją, ale i też takim jakby negatywnym ciężarem dla mojej duszy. Pisałem, że jestem bardziej wrażliwy niż inni na otaczający świat, bardziej się przejmuję niektórymi rzeczami niż inni. Słucham w większości smutnych piosenek, głównie o śmierci, złości, nieudanym życiu - tym, co oddaje mnie. Przykładowo Evanescence, Nightwish, Epica, Lacuna Coil i tym podobne - może dziwne, ale bardzo do mnie trafia. Nie pamiętam kiedy byłem kiedyś "na serio" szczęśliwy albo uśmiechałem się, bo po prostu "moje ja" tego chciało. Tyle co ja przeżyłem to było życie na pokaz. Nienawidzę mówić o sobie tym bardziej się otwierać przed kimś. Nienawidzę siebie, mam siebie dość. To by było na tyle co czuję. Chcę powiedzieć, że chodzę do psychologa, tak, tylko że mam wrażenie, że nie chce pomóc, tylko zarobić - chcę z tym skończyć, bo to więcej mi złych rzeczy to dało niż pożytku. Dostałem przez to wszystko kuratora i sprawę w sądzie, że jestem niby jakiś inny - możliwe, że niezrównoważony psychicznie. Wychowany w pijackiej rodzinie. Załamałem się, nie potrafię żyć tak jak inni. http://portal.abczdrowie.pl/pytania/trudne-dziecinstwo-jak-przetrwac-i-byc-normalnym - tu już opisywałem swoją sytuację w domu, ale poszedłem do "psychologa" - tak, mam pretensje do samego siebie. Ja już nie wytrzymuję. T odwiedzanie kuratora - rodzice próbujący zrobić ze mnie kozła ofiarnego, że zniszczyłem im życie (jakby oni mi tego nie robili swoim piciem, prawda?). Próbowałem sobie pomóc, ale jeszcze bardziej zaszkodziłem. Już kilka lat temu byłem w tak zwanej depresji, teraz się męczę życiem. Nachodzą mnie myśli typu: „co ja takiego zrobiłem?” - zawsze starałem się być najgrzeczniejszy, najbardziej pomagałem, starałem się być wzorowy i serdeczny tylko, że to też mi niszczy życie. W szkole wyzywają mnie od pedałów, ciot idiotów - to już mnie wykańcza, chcę się zabić, ale wciąż mam taką głupią "nadzieję". Własny ojciec mi powiedział: "nadzieja matką głupich, a matka bardzo kocha swoje dzieci" i do tego się coraz bardziej przekonuję. Jestem osobą wierzącą zaczynam tracić wiarę w to, że będzie lepiej, że będzie cud. Chciałem się zabić bez bólu tabletkami, ale pomyślałem co sobie Bóg pomyśli o mnie i co będzie potem? Sam już nie wiem co myśleć, wszyscy mnie wyzywają, denerwują - mam wrażenie, że mnie nawet Kościół nie chce, a czemu? Moja orientacja - to, czego najbardziej mam dosyć i czego się wstydzę. Jestem biseksualny nie chcę wypowiedzi w stylu „jesteś młody, dojrzewasz, co ty tam wiesz”. W szkole nie dają mi żyć przez to, widzą, że to mnie rozbraja, że powiedzą kilka razy pedał albo gej. Kolejny powód mojej szczęśliwej historii. Żeby wszystko sprostować, męczy mnie to wszystko, że od 2 lat nie wierzę w to, że będzie normalnie - musiałby stać się cud. Chciałbym uciec gdzieś, być sam, bo lepsze to niż być w otoczeniu takich ludzi jak np. w Polsce - prosto z mostu homofobia i homofobia to mnie też strasznie dołuje, że nie widzę swojej przyszłości w szczęśliwym związku. Sądzę, że fajnie byłoby mieć kogoś bliskiego, bo muszę radzić sobie z tym sam, a szczęśliwe życie np. osoby homoseksualnej w Polsce to bajka. Tyle. Zastanawiałem się po co się zabijać jak i tak nie wiadomo czy zechcą mnie w niebie? A może geje i lesbijki idą do piekła? Nie wiem co mówić, nawet się zabić nie mogę. A może będę w piekle za to, że starałem się jak najlepiej być dobrą osobą i naprawdę się zagubiłem? Jestem uwięziony w sobie, we własnej duszy - nie wiem jaki jest cel mojej marnej egzystencji. Mam przesra*e w życiu i będę miał przesra*e po śmierci - OK, i co? To puste nic. Mnie już nic nie zdziwi. Co mam zrobić? Jak żyć? Po raz setny zadaję sobie pytanie: czy mam szansę na normalne życie?