Czy moje objawy mogą świadczyć o chorobie psychicznej?

Witam! Nie mam pojęcia od czego zacząć, dlatego z góry przepraszam za ewentualny chaos. ;-) Jestem 22-latkiem. Studiuję... psychologię. I chyba głównie dzięki temu zaczynam w ogóle mówić o swoich, że tak to nazwę, "gorszych okresach". Moje problemy (jeśli tak to mogę nazwać) są odkąd pamiętam. W większości przypadków związane są z jakimiś większymi stresami w moim życiu.

Ogólnie rzecz biorąc objawy są zawsze podobne, bez względu na naturę stresujących wydarzeń: 1) zaczyna się od napięcia, potem jest rozstrój żołądka, zimne dłonie i stopy przez większość dnia, mniejszy apetyt, poszukiwanie ewentualnych przyczyn fizycznych, bywa, że mam również kłopoty ze snem; czasem zdarzają się ataki paniki (ale to tylko jak się nakręcę); 2) kolejnym etapem jest obniżenie nastroju (chociaż bywało, że obniżenie nastroju towarzyszyło od początku objawom niepokoju), katastroficzne myślenie dotyczące przyszłości, czasem dochodzi poczucie winy ("powinienem się czuć dobrze", "nie mam powodu czuć się źle", "Boże, co jest ze mną nie tak?", "ja już nie mam siły się tak czuć"); czuję się ogólnie niepewnie, bywa, ze chce mi się płakać (choć nie jestem typem faceta, który lubi płakać); 3) mimo wszystko nigdy nie rezygnuję z aktywności, choć wtedy nie zawsze mam ochotę - wychodzę do znajomych, staram się nie koncentrować na swoim stanie; jak zaczynam "zapominać" wszystko powoli wraca do normy. Do następnego razu wszystko jest OK. Zdarza się, że te okresy normalnego samopoczucia trwają kilka lat (2-3), bywa, że parę miesięcy.

Od zawsze interesowały mnie zaburzenia psychiczne. Już w gimnazjum zacząłem czytać masę książek (nie wiem, czy nie po to, by pomóc sobie). W końcu stwierdziłem, że chcę pomagać osobom przeżywającym coś podobnego, osobom z nerwicami i depresją. Dlatego wybrałem psychologię. Ostatnio miałem praktyki w szpitalu psychiatrycznym - nie powiem, mocno je przeżyłem. Przez pierwsze dni chodziłem ogromnie spięty, w domu nie mogłem przestać myśleć o pacjentach, śniły mi się rozmowy, które odbywałem z pacjentami, to jak się zachowywali, ich mimika. Najgorsze jest to, że porównywałem ich objawy (mimo że byli głównie schizofrenikami) z tym co mam ja - dochodziło do tego, że przychodziłem do domu i wsłuchiwałem się, czy niczego nie słyszę. Każdy dźwięk dochodzący zza ściany (mieszkam w bloku) mnie niepokoił. Poza tym mam chyba za dużą empatię, bo (niepotrzebnie) rozmyślając czułem niemal to samo co pacjent - wyobrażałem sobie to, co schizofrenik opowiadał, że widzi - niemal czułem jego emocje! Strasznie mnie to przybijało, bo wcale tak nie chciałem. Jednak było to silniejsze ode mnie. :-/

Raz zasypiając miałem sytuację, że powiał wiatr i jakoś zamykało się okno i skrzypnęło. W moim półśnie zabrzmiało to jak "głosy". Wyskoczyłem z łóżka przekonany, że wariuję - oczywiście doszły katastroficzne myśli, że zawiodę siebie (swoją misję pomagania innym) i innych. Skończyło się na panice. W trakcie paniki mam okropne myśli w postaci "Boże, a jak nie przejdzie i trzeba będzie wezwać karetkę?", "a jak mnie zawiozą do tego szpitala, w którym mam praktyki?", "a co na to rodzina powie?", "jak ja spojrzę potem na siebie w lustrze?" - mimo że wiem, że do szpitala psychiatrycznego biorą bez zgody tylko naprawdę ciężkie przypadki psychoz. Boję się zwariowania. :-/ Potem przez parę dni mam lęk wyczekiwania, a miejsce, w którym taka panika nastąpiła strasznie źle mi się kojarzy. Trudno to określić, ale takie miejsce wydaje mi się ponure, szare, zimne. Jeśli nie będzie potem obniżonego nastroju albo mam z kim o tym pogadać lub zająć się czymś absorbującym, po tygodniu jakoś zapominam i żyję dalej. Jeśli jednak następuje obniżenie nastroju, zaczynam uruchamiać wyobraźnię katastroficzną - i wiedzę, np. są myśli natrętne dot. skrzywdzenia osób najbliższych, tak więc przez kilka dni miałem myśli, czy oby nie zrobię niczego złego mamie (mieszkam z nią sam) - ba, wiem że nie zrobię (bardzo ją kocham i mam łagodny charakter), ale tworzę takie wizualizacje, że hej. Aż wstyd mówić. :-/ Myśli takich mogę nie mieć z dnia na dzień. Wtedy też martwię się życiem - ale mam z reguły mocne powody.

Ogólnie to moja mama jest emerytką. Kompletnie nie potrafi mówić o emocjach (jak zresztą większość mojej rodziny). Troszczy się o mnie, zawsze miałem to co chciałem, ale nigdy tak szczerze nie rozmawialiśmy. Moja mama słabo mnie zna, tak myślę. Nasze "interakcje" ograniczają się do siedzenia w osobnych pokojach (tak jest przez większość czasu jak jestem w domu - studiuję w innym mieście). Mama coraz częściej zaczyna mówić rzeczy typu "na wszelki wypadek zapisałam na ciebie to i to", "wiesz, takie jest życie, że człowiek w końcu zostaje sam", "ja nie muszę mieć tego i tego, ważne żebyś ty miał"... To mnie strasznie boli, bo chcę, żeby ona też miała coś dla siebie (tu konkretnie chodzi o kupno nowego telewizora). Mówię jej o tym. Czasem dochodzi u niej do "pęknięcia". Wyłapuję wtedy, że ona czuje się niepotrzebna i że chciałaby, abym nadal był jej małym synkiem. Poza tym psychologia otwiera mi oczy na wiele rzeczy - zacząłem widzieć w rodzinie problemy, np. siostrzeniec się chowa raz przy rodzicach, potem 3 miesiące u innej kuzynki; zero rozmowy o emocjach; narzucanie zdania i brak otwartości (czyli to samo co dot. i mnie).

Jest też sprawa mojej orientacji - jestem biseksualny. Obecnie mam dziewczynę. Mimo że ogólnie jest OK (jesteśmy z sobą już ponad rok i mieszkamy razem), miewam momenty, kiedy myślę jak to kiedyś będzie. Tzn. ona powiedziała, że mnie kocha, ma bardzo otwartych i dobrych rodziców (jej tata wie o moim biseksualizmie - śmieszne, że moja rodzina nie), wiem, że byłoby mi z nią dobrze, ale... Nie mogę się tak do końca otworzyć, miewam okresy, kiedy w ogóle nie zwracam uwagi na kobiety. To jest tak: mam z jednej strony coś bardzo pewnego, co mi daje rodzaj szczęścia, ale z drugiej strony nie wiem czy to jest to. Przy okazji boję się, że będę w końcu na starość sam. Wiem, że to irracjonalne, bo nie przewidzę przyszłości, no ale... :-/ W dodatku moja dziewczyna też mnie uczy rozmawiania o emocjach, ona tylko wie o tych moich stanach. Mówi, że mnie rozumie (a w takich "kryzysowych" momentach bardzo jest mi potrzebny ktoś, kto mnie wspiera).

Dzieciństwo miałem OK, z ojcem nie mieszkam od urodzenia, praktycznie go nie znam. Ze strony mamy, wydaje mi się, że byłem chowany pod kloszem. Wymagano ode mnie tylko dobrych ocen. Przynosiłem świadectwa z czerwonym paskiem od podstawówki aż do gimnazjum, wśród znajomych mamy uchodziłem za idealne dziecko - posłuszne, miłe itp. W gimnazjum zachowywałem się ulegle, strasznie chciałem mieć znajomych, jednak w efekcie zostałem kozłem ofiarnym. Mimo że mama byłą nauczycielką w tej szkole, nic o tym nie wiedziała. Nie powiedziałem też nauczycielom, bo nie cierpiałem (i nadal nie cierpię!) uchodzić za słabeusza. Jadąc do szkoły modliłem się, żeby "tym razem nikt mi nic nie zrobił". Idąc do liceum zrobiłem listę zmian, jakie mam w sobie dokonać - i się w większości udało. Obecnie mam swoje zdanie i sporą nawet garść dobrych znajomych.

Mówiąc o dzieciństwie, miałem kilka przykrych sytuacji - raz mama znalazła u mnie w plecaku cudzą zabawkę. Założyła, że ją ukradłem (a nie zrobiłem tego! Do dziś nie wiem skąd ona się w nim znalazła...) i tak długo mnie (tak to nazwę) męczyła, aż się "przyznałem". Wyzywała mnie od złodziei, że mnie wystawi za drzwi albo odda do poprawczaka, podczas gdy ja wymyślałem "wersję zdarzenia" tak, by jej pasowało. To było okropne, bałem się, że wyrzuci mnie z domu, płakałem... A miało to miejsce, gdy byłem w trzeciej klasie podstawówki. :-( Potem była podobna sytuacja, gdy mama zapomniała o dziecinnych nożyczkach, które kupiła mi parę lat wcześniej. :-( Po tych zdarzeniach miałem tak, że ukradkiem wyrzucałem rzeczy, które mama mogłaby uznać za nie moje. Czasami miałem natrętne myśli, żeby powiedzieć o jakiejś rzeczy, że ją ukradłem, mimo że oczywiście tego nie zrobiłem. Koszmar. :-/

Między czasem gimnazjum i studiami były "gorsze okresy" w postaci agorafobii, nerwicy lękowej - generalnie tego, o czym wówczas czytałem. Mam wrażenie, że całość zaczęła się od momentu, gdy jako małe dziecko (nie pamiętam jednak ile miałem lat, coś może koło 6-7) sam oglądałem w nocy horror. Była jakaś scena z mózgami (pamiętam jej fragment do dziś!). Wtedy poczułem jakieś nieprzyjemne uczucie, jakiś rodzaj lęku, niepewności. A było wtedy zgaszone światło i nie było komu mi wytłumaczyć co się dzieje, że boję się horroru (ale to już moja interpretacja :-P ). Poszedłem się napić i spać. Rano już o tym myślałem i tego lęku wyczekiwałem ponownie. :-/ Potem pamiętam w życiu okres, w którym płakałem chyba 3 dni z rzędu - a nie wiedziałem dlaczego - co mnie przerażało. Mówiłem mamie, że "mam myśli" (dziś bym powiedział, że mam katastroficzne myśli i że odczuwam lęk - zapewne), a mama że to bzdura. I kupiła mi walerianę. Co do chorób fizycznych, to raz zrobiłem badanie krwi pod kątem zmian w układzie trawiennym. Wyniki wyszły niemal wzorowe.

W wieku 15 lat byłem w szpitalu, w celu diagnozy częstoskurczu. Wyniki również wyszły OK (poza może lekkim nadciśnieniem), ale lekarka zaleciła brać magnez i potas. Potem miałem jeszcze robione echo serca (w wieku 22 lat) i coś tam lekarz powiedział, ale nie do końca zrozumiałem co. Była jakaś drobna zmiana w porównaniu z badaniem, które miałem robione w wieku 15 lat. Kontroluję też (nieregularnie co prawda) cukier (czasem bywa, że jest trochę za wysoki), ciśnienie (zwykle mam ponad 140/75). Badam też okresowo tarczycę (TSH jest też w normie). Ogólnie to lekarz rodzinny polecił mi kontrolowanie tych czynników, jako że rodzice i bliscy krewni mają nadczynność tarczycy, wieńcówkę, zalążki cukrzycy... i zaburzenia lękowe. Mama (tylko i wyłącznie) w kościele odczuwa "parcie na stolec" jak to określa, boi się czasem, że zrobi jej się słabo i że ludzie będą się wtedy dziwnie patrzeć. Oprócz tego ma klaustrofobię i lęk wysokości. Klaustrofobię i lęk wysokości mają też inni w mojej rodzinie. Ojciec jest alkoholikiem i z tego, co wiem, ma nerwicę lękową - to raczej efekt poalkoholowy.

Podsumowując, bardzo proszę o ustosunkowanie się do tego, co napisałem: 1. Bardzo proszę i jakąś wstępną diagnozę - czy iść z tym problemem do kogoś "żywego" – psychiatry, psychologa, może zacząć jakąś terapię? Czasem mam taką potrzebę, ale boję się etykietki osoby chorej psychicznie, także we własnym odczuciu; mam wrażenie, że przyznając się przed sobą do ewentualnego zaburzenia, założyłbym, że skoro to choroba, to nie mam na nią wpływu - no a przecież w dużej części mam. 2. Czy jeśli mam takie zaburzenia (i taką empatię, czy jak to nazwać) mogę zaryzykować i iść dalej w psychologię kliniczną? Decyzja należy do mnie, wiem, ale chciałbym poznać sugestię specjalisty z branży psychiatrycznej ;-) 3. Czy takie objawy mogą doprowadzić w przyszłości do schizofrenii lub - bardziej ogólnie - psychozy? Dodam, że nie miałem myśli samobójczych, urojeń, halucynacji, nie czuję się spowolniony, rozproszony, czasem tylko tracę koncentrację jak tonę w tych swoich katastroficznych myślach; dziewczyna mówi, że jestem taki sam jak zawsze. Z góry dziękuję za odpowiedź. :-)

MĘŻCZYZNA ponad rok temu

Witam serdecznie.

W swojej wypowiedzi porusza Pan trudne, osobiste tematy. Myślę, że odniósłby Pan największą korzyść z bezpośrednie rozmowy z psychoterapeutą. W życzliwej, intymnej atmosferze gabinetu terapeutycznego mógłby Pan uzyskać konkretną pomoc i wsparcie, którego bardzo Pan potrzebuje.

Myślę,że duża część Pana trudności może wynikać z faktu, że Pana ojciec jest alkoholikiem, dlatego polecałabym Panu terapię  DDA

Obecne objawy wskazuja  na zaburzenia lękowe. Ich podstawową metodą leczenia jest psychoterapia, przede wszyskim poznawczo-behawioralna. Poprawa w postaci ustąpienia objawów może nastąpić już po kilku sesjach.
Pana wypowiedź wskazuje na duży wgląd i gotowość do pracy nie tylko na poziomie objawowym, ale i poznawczym, na poziomie przyczyny niepokojących Pana symptomów.

Sygnalizuje Pan problemy w relacji z matką, która stawiała Panu wysokie standardy, a jej zachowanie mógł Pan odbierać jako brak zaufania do siebie. Jeśli jest Pan jedynakiem, to mógł Pan spotkać się z dużymi oczekiwaniami odnoszącymi się do osiągnięć życiowych, odnoszenia sukcesów. Jedynak i najstarsze dziecko w rodzinie jest też dzieckiem, kóremu poświęca się dużo uwagi, ale i kontroli. Tego typu aspekty zwiększają predyspozycje do powstania postawy perfekcjonistycznej oraz zaburzeń lękowych.

W rodzinach o niskim poziomie ekspresji emocji, a także na podstawie doświadczeń z dzieciństwa (mógł Pan np. postrzegać ujawnainie negatywnych emocji: lęku, przygnebienia, złości - jako zagrażające) jednym z głównych sposobów wyrażania swojego stanu emocjonalnego mogą być objawy somatyczne. Biorąc pod uwagę wywiad rodzinny, można również wziąć pod uwagę możliwość pewnej predyspozycji genetycznej do występowania zaburzeń lękowych.

W tej sytuacji polecałabym Panu konsultację nie tylko u psychoterapeuty, ale i u lekarza psychiatry, który może zaproponować leczenie farmakologiczne (leki przeciwdepresyjne z grupy SSRI oraz doraźnie stosowane leki uspokajajace).

Proszę nie oceniać negatywnie swojej zdolności do empatii - wydaje się ona niezbędna w Pana przyszłej pracy.

Osoby cierpiące na zaburzenia lękowe często obawiają się schizofrenii utraty kontroli nad zachowaniem. Jest to związane z katastroficznym myśleniem. Ten scenariusz jest jednak bardzo mało prawdopodobny.

Serdecznie pozdrawiam i życzę szybkiej poprawy samopoczucia

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty