Czy to depresja i jak wyjść na prostą?
Leczyłem się na depresję przez lekko licząc kilkanaście lat. Ściślej, na chorobę afektywną dwubiegunową. Przełom w leczeniu nastąpił przy preparacie z grupy SSRI. Z tym że do leczenia podszedłem z naukowej strony, czytając wszystko co tylko zostało napisane na temat tej choroby. Oczywiście na początku nie wiedziałem nawet, że to depresja. Po prostu czułem, że coś ze mną jest nie tak, i nie jestem w stanie dłużej tego wytrzymać. Kompletne wyobcowanie, napady smutku i gniewu, bezsenność, apatia, wszystkie inne "objawy grypy". Krótko mówiąc - bardzo nie chciałem żyć, i w pewnym momencie pomyślałem sobie, że to chyba jest chore i potrzebuję pomocy. Leczyłem się u psychiatry, eksperymentował z różnymi lekami, aż w końcu ten właściwy dał efekt. Rzuciłem chemię, ale postanowiłem dobrać się do depresji odkrywanym sposobem - czyli dojść do źródeł i zmienić swoją osobowość na tyle, żeby po prostu nie była depresyjna. Co wiem? Że moja sytuacja, i prywatnie, i zawodowo, nie jest jakoś szczególnie najgorsza czy beznadziejna. Jest zła, ale praktyczne problemy jakie mam, da się i to dość łatwo rozwiązać. Może trochę boję się utraty pracy, ale wiem, że zawsze znajdę pracę. Jestem sam, ale wiem, że nie jest szczególnie trudno kogoś poznać. Bardzo źle się fizycznie czuję, ale wiem, że wystarczy trochę najprostszej dbałości o zdrowie i poczuję się lepiej. Wiem, że depresja powoduje bardzo przykre poczucie, że wszystko jest beznadziejne, a zwłaszcza ja sam. Poczucie mam. Czuję, jakby moich różnych problemów nie dało się rozwiązać. Czuję, że jestem do niczego, że nikomu nie życzyłbym bliższej znajomości ze mną. Ale wiem że to tylko poczucie. Wiem, że jest całkowicie bez sensu, że to złudzenie, tylko mi się tak teraz wydaje. Wystarczyłoby coś pozytywnego, telefon od kogoś, jakieś korzystne zdarzenie, kilka dni wolnego, ładna pogoda - i to wszystko zniknie. Wiem, że nie zasłużyłem sobie na różne przykrości. Czuję, że jestem do niczego, ale z drugiej strony mam też świadomość, że to tylko chwilowy stan - dokładnie jak grypa. Tylko co to jest? Jestem przez 24/7 zmęczony. Nie mam siły pracować. Przeraża mnie to. Wszystko odkładam na później. Siedzę godzinami przed komputerem, a czas mija, terminy na oddanie moich projektów mijają. Nie mogę wziąć sobie wolnego, bo nie mam kasy na życie, a pracę mam taką, że jak pracuję jest kasa, jak nie to nie ma. Owszem, jak byłem w lepszym stanie bez trudu było mnie stać na wolne weekendy, nawet na dłuższe wolne. Ale teraz wszystko się sypie i jestem w kropce. Do tego dochodzi z jednej strony samotność - z drugiej strach przed związkami. Wiem, w jakim jestem stanie. Czasami potrafię z kimś sensownie pogadać, marzę o jakimś wyjściu, ale na dłuższą metę - nic tylko bym spał. Człowiek, który jest zmęczony 24/7 jest nie do zaakceptowania. Rzuciłem nawet palenie, żeby to zmienić. Nie pomogło. Zmuszam się do intensywnych spacerów, a był nawet czas, że zmuszałem się do ćwiczeń fizycznych. Też nie pomogło. Próbowałem nawet wrócić do poprzedniego leku - zero efektu - tylko nasilenie senności. Mam ciągłą gonitwę myśli i nie mogę zabrać się do pracy. Wpędzam się w zaległości i zadłużenie. Czuję, że poważne problemy mogą się dla mnie dopiero zacząć. Nie mam z kim o tym porozmawiać. Rodzina jest nadopiekuńcza, im muszę stale udowadniać, "że sobie radzę" - a i tak się martwią za dużo. Iść do lekarza? Nie wiem czy takie stany się leczy farmakologicznie. Wiele z leków psychotropowych jakie kiedyś brałem, powodowały bardzo silne efekty uboczne, w tym nasilając brak koncentracji i kolidując mocno z moją pracą. Lekarz psychiatra zadał mi kiedyś pytanie - czego bym oczekiwał, jakiej pomocy? O ile wtedy nie byłem jeszcze pewien, tak teraz wiem dokładnie. Chciałbym móc się skoncentrować na rzeczach, które mam do zrobienia i po prostu je robić. Chciałbym mieć siłę i możliwość rozwiązania swoich rozmaitych problemów. Tyczy się to nie tylko pracy. Tak samo obowiązki domowe, dbałość o zdrowie, prywatne sprawy. Ja nie mogę się skoncentrować na niczym. Czuję się jakbym był cały czas pijany albo na silnym kacu. A nie piję. Jestem praktycznie abstynentem - bo przy takim samopoczuciu po prostu boję się wypić nawet piwko, żeby tego nie pogłębić jeszcze bardziej. Co zrobić, żeby robić to, co chcę robić? Naprawdę, ja nie mam ochoty leżeć bykiem, grać w gry komputerowe czy czytać książek. OK, może mam, ale nie jest to dla mnie ważne, nie jest to dla mnie tak ważne, jak inne rzeczy, jak załatwienie moich spraw, na których bardzo mi zależy. Inna sprawa, że te proste przyjemności są jedyną rzeczą, do której aktualnie jestem zdolny i to mnie na prawdę mocno niepokoi. Chcę to natychmiast przerwać. Chcę się ratować. Od czego zacząć?