Depresja - czy należy podjąć konkretne działanie?
Witam. Jestem 20-letnią kobietą. Piszę tutaj, ponieważ od dłuższego czasu zastanawiam się, czy powinnam walczyć ze stanem, w jakim jestem. Poczucie bezsensu towarzyszy mi od wielu miesięcy. "Dzięki" niemu zrezygnowałam z rzekomo wymarzonych studiów, myśląc, że psychicznie nie dam rady w takim zawodzie.
Teraz idę na mniej obciążające studia, ale boję się, że znów będę mieć problemy. Zaczęły się one w marcu na większą skalę - przestałam chodzić na zajęcia, rano nie potrafiłam podnieść się z łóżka - kompletny brak motywacji. Przygnębienie topiłam w alkoholu - w kwietniu potrafiłam pić po kilka piw dziennie, nawet rano. Ciągle byłam podenerwowana, moje źrenice bywały rozszerzone z nadmiaru emocji. Kiedy byłam trzeźwa, pojawiały się napady płaczu. W czerwcu doszły do tego wszystkiego myśli samobójcze. Od czasy rezygnacji z tamtych studiów siedzę w domu, praktycznie w ogóle nie wychodzę. Nie odbierałam często telefonów od przyjaciół.
Życie wydaje mi się bezsensowne, nie widzę celu, który mógłby mnie nasycić, przynieść spełnienie. Nie mam motywacji do bliskich relacji z mężczyznami, seks mnie nie interesuje, w miłość nie wierzę. Relacje damsko-męskie to dla mnie protokooperacja. Przeraża mnie wizja studiów, schematycznego życia, to, że moje pasje przestały mnie wciągać, że się nie rozwijam. Odczuwam pustkę absolutną. Niedługo zaczyna się rok akademicki, jestem w rozsypce. Biorę od tygodnia ziołowe tabletki na uspokojenie, ale chyba mają niewiele wspólnego z leczeniem, bo przygasiły moje nastroje na cały długi jeden dzień. Teraz czuję się nawet gorzej niż wcześniej. Nie wierzę, że coś może uleczyć mój sposób widzenia świata. Często powtarzam bliskim, że samodzielnie zakończę swoje życie kiedyś, kiedy już nie będę miała żadnej nadziei.
Nie wiem, czy próbować ignorować to wszystko, spychać do podświadomości, czy próbować szukać pomocy. Mam wrażenie, że mój sposób widzenia świata jest nieuleczalny.