Duszności, ból w klatce piersiowej i lęk
Witam! Długo się zastanawiałam czy napisać do Państwa. Jednak postanowiłam to zrobić, bo już dłużej nie dam rady. Mam 22 lata, moje dzieciństwo było bardzo nerwowe i napięte. Mój tata alkoholik znęcał się psychicznie nad nami. To wszystko wpłynęło na moją psychikę, byłam zamknięta, często chorowałam, panicznie bałam się o jego zdrowie. Często mówił, że idzie się zabić, a ja jako dziecko nie umiałam mu pomóc. W czerwcu tamtego roku tato trafił do szpitala z udarem mózgu i zawałem serca, jest sparaliżowany. Myśleliśmy, że to koniec. Miesiąc potem mama dołączyła do niego, ponieważ miała operację na kamienie. Zostałam sama i tak musiałam chodzić i opiekować się obojgiem rodziców.
W międzyczasie miałam zatrzymanie miesiączki wynikające z dużego stresu. Zaczęłam zażywać tabletki wywołujące, a mianowicie Luteinę i Progesteron. Jednak postanowiłam poradzić się innego lekarza w mojej sprawie i poszłam do znajomego mojej mamy, który przepisał mi na uregulowanie okresu tabletki antykoncepcyjne i wszystko byłoby ok, ale w sierpniu tamtego roku, najpierw podczas kąpieli dostałam jakby skurczu drętwienia ciała i nie mogłam oddychać, jednak zbagatelizowałam objaw, nie biorąc pod uwagę, że może coś być nie tak. Dopiero tydzień później - 05 sierpnia zaczęło dziać się coś okropnego - nagłe drętwienie ciała, nie mogłam chodzić, duszności, ciśnienie 170/110, puls 100, oczywiście panika. Zadzwoniłam na pogotowie. Tam powiedziano, że nie przyjadą po mnie, bo to nie zagrożenie życia, żeby zadzwonić na dyżur. Zadzwoniłam na dyżur, tam doktor też nie przyjedzie, bo nie ma samochodu, a ja sama. Ten czas wydawał się dla mnie wiecznością, tym bardziej że nie chorowałam na nic. Dobrze, że mój brat miał służbę i nas zawiózł. Zostałam w szpitalu na obserwacji, bo nic mi nie pomagało. Czułam, że umieram. Bardzo się bałam. Wróciłam do domu i nie mogłam się pozbierać. Najpierw przez pierwszy tydzień nic nie jadłam, bardzo schudłam, codziennie jeździłam do lekarzy, bo wydawało mi się, że coś jest nie tak - to mi duszno, to mi słabo, wszystko mi było, a jednak lekarze nic nie widzieli, dawali tylko leki na uspokojenie.
12 sierpnia poszłam do kardiologa, który stwierdził, że mam nadciśnienie i od tamtej pory leczę się na nad ciśnienie. Biorę Diuver, Atocand i Lokren po pół tabletki dziennie. Jednak moje objawy i tak się nie polepszają, raz jest dobrze potem jest coraz to gorzej. Na początku nie chciałam się z nikim spotykać, bałam się że umrę. Każdy ból w klatce piersiowej, każde duszności już były objawem. Codzienne mierzenie ciśnienia, czy na pewno nie mam podwyższonego. Panika, drętwienie rąk, nóg. Zrobiłam wszystkie wszelkie badania. Badania krwi, OB, morfologią, żelazo, TSH oraz inne, cholesterol, wszystko bardzo dobrze. Poszłam na echo serca, również bardzo dobre. Lekarz nawet powiedział, że chciałby takie serca tylko oglądać i że długo będę żyć, jednak to mnie nie uspokoiło. Byłam także na USG piersi, USG brzucha oraz tarczycy. Miałam parokrotnie robione EKG serca, na którym nic nie wyszło.
Lęk i strach przed tym, że mogę umrzeć i przed tym, że wtedy nikt mi nie pomógł oraz to że wszystko mnie przerasta jest straszny. Boję się brać dodatkowe jakieś leki, żeby przypadkiem nic mi się nie stało. Nie ufam wszystkim lekarzom, bo zawiodłam się na tamtym ginekologu. Moja lekarka pierwszego kontaktu zapisała mi na uspokojenie XanaX SR całodniowy, brałam 2 tygodnie, ale odłożyłam, ponieważ znowu mam zatrzymanie okresu i biorę Luteinę. Wcześniej na uspokojenie brałam Zomiren 0,5. Jeden raz dziennie na wieczór. Muszę powiedzieć, że czułam się dość dobrze. Wczoraj miałam znowu atak w nocy, nie mogłam zasnąć, czułam, że coś mnie piecze, jakby zgaga, że muszę zwymiotować, bo inaczej nie dam rady. Duszno mi było jak leżałam, dopiero jak wstałam mogłam w miarę funkcjonować. Zwymiotowałam parokrotnie, poprosiłam mamę, żeby położyła się koło mnie i usnęłam. Wstałam rano i dalej czuję się niezbyt dobrze.
Czy to jest nerwica? Pomóżcie jak mogę z nią walczyć? Zapomniałam powiedzieć, że byłam u psychiatry, ale przepisał mi od razu Depresolet, po którym czułam się fatalnie, zasypiałam na stojąco, nie mogli mnie dobudzić i już tam nie poszłam. Chodzę do psychologa i pomagają rozmowy, ale lęki dalej zostają. Czuję że nikt tego nie rozumie. Czasami nawet każdy mówi - ty tylko chodzisz po lekarzach, wyszukujesz sobie chorobę, ale przecież tak nie jest. Może jestem przewrażliwiona, ale chcę żyć, boję się o swoje życie. Proszę pomóżcie i odpiszcie, coś doradźcie.