Jak mam poprawic swoje samopoczucie?
Witam, mam na imię Monika, mam 19 lat. Od dłuższego czasu (mniej więcej od roku) nie jestem sobą. Nie wiem gdzie leży przyczyna, ponieważ nic takiego w moim życiu się nie wydarzyło co mogłoby mną wstrząsnąć. A jednak zaczęłam odczuwać brak zrozumienia, niechęć do siebie i przy okazji do innych. Studiuję zaocznie i szukam pracy, im dłużnej jej nie mam tym bardziej siebie nienawidzę, a wszyscy dookoła mi to wytykają palcami. Najgorszym objawem jaki mnie męczy i niepokoi to to, że cały czas mam wyrzuty sumienia o coś, cały czas myślę, że robię źle, nie mogę się odpędzić od tych myśli, ostatnio to już wariuję przez to, boję się przebywać sama. Staram się nie myśleć o tym i czasem nawet, jak się czymś zajmę, to udaje mi się na godzinkę czy dwie, czasem nawet jest taki dzień, że myślę pozytywnie, że wszystko się ułoży, a godzinę później znów wracają te wyrzuty sumienia, co najmniej jakbym popełniła jakieś morderstwo. A przecież wiem że nic złego nie zrobiłam, więc skąd te myśli? Innym ważnym powodem abym mogła sadzić, że cierpię na depresję jest to, że nic mnie nie cieszy jak dawniej. Owszem, czasem jak wychodzę do kina się rozerwać czy przytrafi mi się coś miłego to na chwilę zapominam o moim złym samopoczuciu. Ale ten lęk przed tym, że to wróci i mnie znów będzie gnębić jest silniejszy i mimowolnie zaczynam o tym myśleć i tak jest w kółko. Jestem tym na prawdę zmęczona, a co gorsze czasem mam takie myśli że, najlepiej by było gdybym zniknęła, coś sobie zrobiła. Mam wspaniałego chłopaka i niby dobrze się nam układa, ale on twierdzi że ja sobie tylko wymyślam i stwarzam problemy. Na początku w to wierzyłam, teraz po roku czasu, kiedy z każdym dniem jest na prawdę coraz gorzej i coraz bardziej odczuwam lęk, jak jem, jak wychodzę z domu, jak jadę w tramwaju... Nie ma chwili żeby mi nie towarzyszył i te wyrzuty sumienia. Boję się, że jeśli czegoś z tym nie zrobię to w końcu zwariuję. W wakacje w tamtym roku chodziłam do psychologa, bo się już całkiem załamałam i on wysłał mnie na rozmowę do psychiatry, któremu opowiedziałam co czuje. Stwierdził, że moje złe samopoczucie wynika z problemów ze znalezieniem pracy, opłaceniem studiów, z rodzicami. I powiedział, że jego pomoc nie będzie konieczna, że wystarczy terapia u psychologa. Ale wtedy jeszcze nie miałam wyrzutów sumienia o wszystko, tylko towarzyszył mi sam lęk przed wszystkim, poczucie beznadziejności, niskiej samooceny, który znikał kiedy ktoś mnie dowartościowywał. Teraz już nawet to nie pomaga. Chodziłam jakiś czas do psychologa, nic mi to nie dawało choć próbowałam sobie wmówić, że to mnie uratuje. Niestety było jeszcze gorzej, bo psycholog ciągle naciskał na to żebym szukała pracy, co słyszałam na co dzień od znajomych, rodziny... Każdy wypomina mi to, a przecież to nie jest moja wina, że nie mogę stałej pracy znaleźć. Przestałam tam chodzić, bo nic mi nie pomogło, a jeszcze bardziej pogorszyło. Od początku tego roku to już w ogóle żyję w innym świecie, wydaje mi się ciągle, że jestem nie fair wobec mojego chłopaka, uważam, że nie zasługuję na niego, mam ochotę czasem iść gdzieś i już nie wrócić i tak jakby go ukarać tym, że już mnie nie zobaczy, że wtedy może się obudzi. Zaczęłam też zażywać lek, ale niestety nic nie pomaga jak na razie, a nawet wydaje mi się że jest jeszcze gorzej. Nie mogę spokojnie jeść, spać, cieszyć się życiem, już po prostu nie potrafię. Wszystko szybko mi się nudzi, mam słomiany zapał do wszystkiego co postanowię, a potem wyrzuty sumienia, że taka jestem, że to mój charakter. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać, nigdzie wychodzić, śpię cały czas prawie i ciągle chodzę senna. Najgorzej jest wieczorem, kiedy nie mogę zasnąć, wtedy plączę, przewracam się z boku na bok, myślę - te myśli tak na mnie działają niszcząco, że ja już naprawdę nie wiem czy faktycznie coś sobie wymyśliłam, czy po prostu mam depresję. Rano boję się wstać, więc śpię do oporu (do 14,15) godzinę później przychodzi mój chłopak i wtedy jakoś jest lepiej, bo już nie jestem sama, on mnie rozweseli chociaż na chwilę. I jeszcze jeden powód, który nie wiem czy ma cokolwiek wspólnego z całą sprawą, ale stałam się bardzo wrażliwa, każde słowa negatywne praktycznie mnie ranią, uważam że nikt mnie nie lubi i nie chce, ciągle chcę żeby ktoś przy mnie siedział, pocieszał, przytulał, a najlepiej pomógł mi, tylko że ja nikomu o tym nie powiedziałam, bo boję się że mnie wyśmieją, bo nikt nie traktuje mnie poważnie. Przepraszam że się tak rozpisałam, ale musiałam to komuś napisać. Proszę o radę, co mam dalej robić? Boję się, że jeśli pójdę do psychologa to i tym razem nic to nie da i będzie tak w kółko... Już miałam ogromną nadzieje, że ktoś mi pomoże, a okazało się że pogrążyłam się jeszcze bardziej.