Jak pogodzić się z rzeczywistością i zacząć żyć?
Witam, mam 15 lat i teoretycznie jestem dziewczyną. Nie chcę pisać esejów, bo mówiąc szczerze rozpisywanie się na temat mojej przeszłości zaczyna mnie nudzić, powtórka z rozrywki będzie mnie czekała w przyszłym tygodniu, jako że idę do lekarza, wobec tego napiszę najbardziej zwięźle jak potrafię. Może mi szanowni internetowi psychologowie coś ciekawego powiedzą.
Jeśli chodzi o "objawy" to właściwie całe moje jestestwo sprowadza się do jednej wielkiej patologii. Jako dziecko miałam już częste objawy somatyczne, ból żołądka, kluchy w gardle i lęk przed tym, że zwymiotuję gdziekolwiek nie pójdę oraz nieustanną chęć zaczynania "życia od nowa", czyli rachu ciachu i zmieniam samą siebie od jutra - co jest oczywiście niemożliwe.
Jakieś 3 lata temu, podczas pobytu za granicą w połowie roku szkolnego (byłam jedyną Polką w szkole, trafiało mi się mnóstwo nieprzyjemnych niespodzianek w postaci reakcji rówieśniczek przez cały rok, zdziczałam jeszcze bardziej i upadły moje nadzieje, że uda mi się uciec od dawnego życia), dostałam pierwszego porządnego ataku lękowego - kołatanie serducha, panika. Chociaż nerwowe myśli i strach, że zaraz stracę oddech towarzyszyły mi już wcześniej.
Następne 2 lata, gimnazjum to istna rewolucja, niestety negatywna. Stany depresyjne, myśli samobójcze, niewyobrażalna nienawiść do samej siebie, żałowanie każdego wypowiedzianego słowa, reakcji, absolutna sztywność w kontaktach międzyludzkich, niezdarność, robienie z siebie pośmiewiska mimo woli, potworne napady lękowe, paniki, strach przed utratą nad sobą kontroli, tym, że zwariuję, ciągłe koszmary senne rodem z niezłego horroru psychologicznego.
Przeżywałam lęki każdego dnia w szkole - powstrzymywanie się przed wymiotami gapiąc się błagalnie w zegarek, pocenie i kołatanie serca, panika przed tym, że zaraz zrobię coś odchodzącego od normy, albo będę miała halucynacje itp., natręctwa na punkcie seksualnym, mącące mi w przeszłości, robiące papkę z mózgu, a także te typu "zamorduję kogoś", właściwie to na każdy możliwy, wymyślny temat spowodowały, że dorobiłam się zespołu nadwrażliwych jelit.
Właściwie od lat nie miałam ani jednego harmonijnego dnia. Moja podświadomość nieustannie czuwa, nie robię nic odruchowo, nieustannie mam męczące myśli dotyczące praktycznie wszystkiego dookoła, swojego zachowania i bliskich. Uzależniłam się od narzekania, czym pozbawiłam się zresztą wielu znajomości, często czuję jakby w mojej duszy były dwie osoby i kłóciły się ze sobą wzajemnie.
Nie potrafię kochać ani lubić nikogo, po prostu nie czuję nic do ludzi, umiem ich jedynie obserwować, wyciągać wnioski, rozpracowywać, wszyscy mnie drażnią, jeśli już kogoś polubię to to szybko się zmienia. Nie mam stałego podejścia do ludzi, ani do niczego zresztą. Do niektórych ludzi żywię wręcz chorobliwą zazdrość, nie mogę na nich patrzeć.
Nie umiem być w tym wszystkim sobą, każda neutralna chwila stanu umysłowego, jaka mi się zdarzy, to tylko chwila i potem wszystko wraca. Objawy mogę wymieniać w nieskończoność. Ostatnio dorobiłam się nawet bardzo niefajnych omamów. Zdaję sobie sprawę z własnego irracjonalnego zachowania i sposobu myślenia, ale nie mogę nic zmienić na dłuższą metę.
Z ludźmi moje stosunki były złe od wczesnego dzieciństwa, wmawiano mi nienawiść do siebie od zawsze, poczucie odmienności. Miałam nieciekawie w podstawówce, za granicą, na każdym wyjeździe, w gimnazjum, w końcu wszystko zaczęło się walić przez podejście, jakie zyskałam. Ale szukam też swojej winy, nie byłam fajnym dzieckiem - nienawidziłam innych dzieci i byłam chorobliwie o wszystko zazdrosna, płaczliwa także, z drugiej strony cicha, nie przeszkadzałam... Trudno określić.
Czuję się jak odmieniec i nie przeszkadzałoby mi to zapewne, gdybym czuła się ze sobą dobrze. Psychicznie i fizycznie. Jeśli chodzi o to drugie - od małego źle się czułam, miałam problemy z żołądkiem, byłam słaba fizycznie. Infekcje, wcześniej wspomniana nadwrażliwość jelitowa, od jakichś 6 lat mam objawy typowe dla PCOS- potworny trądzik na ciele, twarzy, hirsutyzm, nadwagę, do tego problemy z tarczycą, do tej pory, pomimo jakiegoś leczenia, nic nie udaje mi się zmienić.
Moja nerwowość bierze się też stąd, iż przez 14 lat mieszkałam w jednym pokoiku z rodzicielami i ogólnie dużą częścią rodziny. A nie jest ona do końca normalna, w dużej mierze panuje nerwowa, krzykliwa atmosfera, hipochondria i tak dalej, nie będę się o tym na forum rozpisywać. To tak wszystko w dużym "skrócie". Liczę na odzew i pozdrawiam.