Jak sobie poradzić z DDA?
Gdy miałam 13 lat, zdiagnozowano u mnie depresję (trwała ona 3 lata). Przyczyną było życie pod jednym dachem z ojcem alkoholikiem, który bił mnie i mamę. Chodziłam wtedy do psychologa, ponieważ często miewałam myśli samobójcze oraz cierpiałam na autoagresję. W pewnym momencie mama powiedziała dość, i wyprowadziliśmy się od ojca. Wtedy wszystko się zmieniło i myślałam, że moje życie w końcu będzie uporządkowane... Teraz, kiedy minął ponad rok od wyprowadzki, moja mama jest szczęśliwa, ma nowego mężczyznę, stałą pracę. Po prostu już nie ma powodu do poważniejszych zmartwień, tylko czasem ma gorszy humor. Natomiast ja chyba się skutecznie nie wyleczyłam z depresji, wydaje mi się, że choroba powróciła... 2 mies. temu rozstałam się z chłopakiem po ponad trzyletnim związku... Tak, wiem, że byłam młoda kiedy zaczęłam z nim być, ale na początku to było bardziej na stopie przyjacielskiej niż partnerskiej. Jednak z czasem pokochałam go. Przez te trzy lata bardzo mi pomagał, wspierał, zawsze miałam w nim oparcie. Czasem śmiał się, że zna mnie lepiej niż ja siebie... Po pewnym czasie zaczęliśmy poważniej myśleć o tym co nas łączy, planować najbliższe lata, mieliśmy tak wiele marzeń i, co najważniejsze, kochaliśmy się bardzo mocno mimo przeszkód (odległość). Było mi z nim naprawdę cudownie, choć czasem ten związek wymagał wielu poświęceń... Od września miał zamieszkać w mojej miejscowości, a po mojej maturze wyjechać stąd i zamieszkać razem ze mną tam, gdzie będę studiować. Jednak moja mama była temu przeciwna. Od samego początku próbowała mnie zniechęcić do tego związku, mówiła, że jestem za młoda. Ja jednak ignorowałam to i próbowałam jej wytłumaczyć, że swoje życie ułożę po swojemu i żeby mi zaufała, bo nie powtórzę jej błędu... Ona chyba miała nadzieję, że po paru mies. ten związek się rozpadnie, ale on wciąż trwał. I właśnie w styczniu tego roku postanowiłam jej powiedzieć, że mój chłopak chce tu zamieszkać, zrozumiała, że naprawdę mnie z nim łączą plany, i wybuchła awantura... Tłumaczyłam jej, że nie byłabym z nim, gdyby mi było źle i że ta przeprowadzka jest po to, żeby się upewnić, czy na co dzień też jest nam ze sobą dobrze, a nie żeby wychodzić za niego za mąż... Ale ona nie zrozumiała, powiedziała, że się nie zgadza, że jestem za młoda i że on mi zniszczy życie (a dokładniej chodzi jej o to, że on nie idzie na studia, a ja tak)... Długo rozmawiałyśmy, mama nie ustępowała, więc stwierdziłam, że nie ma sensu walczyć. Bo w końcu matkę mam jedną, i wiem, że ona chce dla mnie dobrze, nie chcę, żeby to było tak, że kiedy skończę 18-tkę i teoretycznie będę mogła wszystko, to zerwę z nią kontakt tylko dlatego, że ona nie lubi mojego chłopaka. Więc zadzwoniłam do niego tego dnia i rozstałam się z nim. Przyjął to ze spokojem, bo wiedział jaka jest sytuacja. Postanowiliśmy utrzymywać kontakt jako przyjaciele. I na początku było nawet dobrze.... A teraz? Teraz minęły 2 mies. i jest tylko coraz gorzej. Piszemy ze sobą raz na jakiś czas, on już chyba o mnie zapomniał albo chce zapomnieć... A ja nie daję sobie z tym rady! Zrozumiałam, jak bardzo go kocham i że bez niego nie ma sensu żyć. Brakuje mi go tak jak jeszcze nigdy. Z początku po prostu mnie to bolało, ale teraz jest ze mną dużo gorzej. Prawie nie sypiam, ciągle płacze, non stop o nim myślę. Jestem wyczerpana, schudłam 5 kg i naprawę czuję, że szybko się to nie zmieni. Nic mnie już nie obchodzi, nie mam na nic siły... Nigdy nie byłam towarzyska, więc nie wychodzę nigdzie, bo po prostu mnie to męczy, a każdy mi powtarza, że powinnam. Mówią też, że mogłabym się czymś zająć, a nie tylko zadręczać... Ale to nie takie proste... Nie mam szczególnych zainteresowań ani talentu, nie wiem, czym miałabym wypełnić swój czas, na razie pozostaje mi tylko nauka, ale i ona mi już nie pomaga. Mam dość wszystkiego, naprawdę... Ostatnio myślałam o samobójstwie, ale chyba nie zrobiłabym tego mamie. Rozmawiałam też z chłopakiem, byłam już naprawdę załamana i nie wytrzymałam i porosiłam. żeby wrócił do mnie. Nie zgodził się... To mnie dobiło. Nie wiem. po co mam żyć, co mam ze sobą zrobić i kiedy skończy się to wszystko. Nienawidzę siebie. Jestem do niczego, no po prostu do niczego... Nie umiem nic zrobić dobrze, jestem brzydka i nieatrakcyjna... Inne dziewczyny są szczupłe, ciągle poznają kogoś nowego, bawią się życiem... A ja? Ja się czuję jakbym miała 200 lat i wszystko już przeżyła. Wiem, że głupoty gadam, ale właśnie tak się czuję. Moja najlepsza przyjaciółka też już powoli się ode mnie oddala, spędza czas z innymi, a ja zostałam z tym wszystkim sama... Inni mówią, że będę miała jeszcze niejednego chłopaka i że mam wziąć się w garść. Naprawdę chciałabym to zrobić. Ale jak? Nie mam już dwójki najlepszych przyjaciół, do mamy się przecież nie będę żalić, że przez nią zrobiłam wielki błąd i rzuciłam chłopaka... Inni się mną nie przejmują... A ja sama z sobą nie wytrzymuję... Mam dość leżenia w łóżku z górą chusteczek. Chciałabym przestać płakać, zacząć normalnie spać, znów śmiać się ze znajomymi... Ale nie mam pojęcia jak:( nie sądziłam, że będzie tak ciężko. Mój chłopak dawał mi szczęście, poczucie bezpieczeństwa, zawsze mogłam z nim porozmawiać... A teraz jestem z tym sama, i już nie mam siły. Nie mogę na siebie patrzeć, czuję wstręt. Wiem, że nie wyjdę z domu na dyskotekę czy coś, bo tego nie znoszę. Poza tym teraz już nawet nie miałabym z kim. Mam już dość oglądania komedii, które mnie nie śmieszą, czytania książek i tych innych pierdół. Myślałam, że wyjdę z tego sama, brałam D*** (nie pomógł), starałam się myśleć pozytywnie. Wiem, że czas leczy rany, ale ja czuję, że nie dożyję tego momentu wyleczenia... A nie pójdę do psychologa, na 100%, bo musiałabym powiedzieć o tym mamie. Wcześniej miałam powód, a teraz co mam jej powiedzieć? Nie chcę jej martwić, bo będzie mi robiła wyrzuty w stylu "O co chodzi? przecież masz wszystko. czego chcesz? Czemu narzekasz? Przecież tyle dla ciebie robię" itp. Albo powie, że wymyślam i że mam przestać gadać głupoty. Ona nie rozumiała, że kocham swojego chłopaka ani teraz nie zrozumie, że bez niego jest mi tak źle:( Nie chcę, żeby chodziła i mnie jeszcze bardziej dobijała, bo ona prędzej mnie zacznie gonić do nauki niż pozwoli iść do psychologa. A ja też nie chcę, żeby ona się zamartwiała, że jestem z nią nieszczęśliwa:( Nie wiem, co mam zrobić, naprawdę nie wiem. To takie błędne koło. Nie mam z kim pogadać, nie mam, co robić, po prostu bezsens;/ Nie wiem, co mam myśleć, ile mam czekać, jak mam zapomnieć o moim chłopaku, przestać go kochać... To tak boli. Nie wiem też, jak mam zaakceptować samą siebie i przestać siebie nienawidzić. To chyba niemożliwe. Nie zabiję się, ale znowu perspektywa takiego życia jak teraz też mnie specjalnie nie cieszy :( Napisałam tu, bo po pierwsze musiałam w końcu to wszystko z siebie wyrzucić, a po drugie mam cichą nadzieję, że może uzyskam jakąś poradę, która mi pomoże... i że to nie będzie "idź do psychologa", "wyjdź z domu", "bądź cierpliwa" itp... Bo to bez sensu. Mam nadzieję, że ktoś to chociaż do końca przeczytał...