Jak sprawić, żeby moja egzystencja nie była tak okrutna i bolesna?

Mam 15 lat i rozwalone życie. Zazdroszczę innym tego, że dane im było życie. Trudno mi jest w ogóle opisać to co się ze mną od dłuższego czasu dzieje, ale spróbuję, bo możliwe, że to jedyny ratunek. Te uczucia się nasilają i nie dają mi żyć, m.in. dostaję ataku paniki i rozpaczy, myśli nad którymi nie jestem w stanie zapanować klują mnie boleśnie w głowę. Chce mi się krzyczeć i rozwalić wszystko w domu, zrobić coś sobie. Często przygnębienie i inne bezlitosne emocje potrafią tak się we mnie werznąć, że można powiedzieć, że przyciskają mnie do łóżka, do podłogi, do jakiegoś kąta i nie pozwalają się ruszyć. Każda rzecz o której pomyśle powoduje we mnie nowe wybuchy płaczu. Czuję się kompletnie bezsilna, czuję, że jeżeli czegoś nie zrobię to zwariuję z nieustannego bólu i lęku przed wszystkim, co czuję. Boję się dosłownie wszystkiego: boję się ludzi, latania samolotem, pająków, psów, pływania statkami, śpię przy zapalonym świetle, bo boję się ciemności, horrorów, ciasnych pomieszczeń, nowych miejsc i kiedy jestem sama w domu to myślę, że zaraz ktoś się włamie, boję się, że moja babcia umrze i zostanę sama z tym domem. Te uczucia towarzysza mi codziennie, a ja zadaję sobie pytanie jak to jest, że mogę wytrzymywać takie natężenie paraliżującego bólu na całym ciele. Przez nie i przez silne zestresowanie połączone z szaleńczym biciem serca nie mogę w ogóle spać. Od koleżanek w szkole nie raz słyszę, że poruszam się w zwolnionym tempie, że się ślamazarzę, że ciągle jestem smutna. Bardzo często, nawet w szkole, jestem w takim stanie, że nie mogę wyciągnąć zeszytów z książki z utkwionym wzrokiem w ławkę, w ogóle niereagując na to, że nauczycielka się bulwersuje, że nic nie robię. Wszyscy myślą, że ja jestem leniwa i że nie chcę się uczyć, a ja po prostu nie mogę nic zrobić. Co mnie dobija jeszcze bardziej. Przestałam słuchać muzyki, co było jednym z moich ulubionych zajęć, przestałam rysować, chociaż to było moje największe hobby. Zazwyczaj chowam twarz w dłoniach i zamykam się w łazience. Chce mi się wrzeszczeć żeby ktoś mi pomógł, ale jak i dokładnie w czym? Mój ojciec nie mieszka ze mną od dawna, a moja mama nigdy się mną za bardzo nie interesowała, poza tym rzadko przychodzi w ogóle do domu. Właściwie to wychowała mnie babcia. Mój brat cale życie mi powtarzał, że jestem od niego we wszystkim gorsza, chociaż jestem o rok starsza, że nie mam znajomych. Czasami zdarza się, że moja mama widzi w jakim jestem stanie. Wtedy słyszę, że „to taki okres w życiu”, „dziecko ma zły dzień”, „nie przejmuj się tym tak” - myśli, że płaczę przez oceny, czy jakieś inne bzdury, które w żadnym wypadku nie są powodem cierpienia jakie odczuwam, tylko je nasilają. Czasem nawet ludzie mi mówią: „rozumiem cię” - wtedy chce mi się śmiać i płakać na raz. Jak mogą mnie rozumieć, skoro sama tego nie rozumiem, jak mogą mnie rozumieć, skoro nie potrafię im tego wytłumaczyć? Wtedy zdaję sobie z tego sprawę, że nikt kto nie przeżył takiej męczarni nigdy nie będzie w stanie sobie nawet wyobrazić jak ja się czuję. Jak to jest myśleć kilka razy dziennie o śmierci, wręcz marząc o niej, prosząc o nią, uważając ją za jedyne wyjście - ratunek, jak to jest mieć wszystko zaplanowane, w każdej chwili wisząc na włosku tak strasznego życia? Ciągle myślę, że nie nie było mi pisane życie, że już nic się nie da zrobić, że chce umrzeć. Dlaczego wszyscy maja podejście typu „skoro nie próbuję się zabić, to znaczy, że nie jest tak źle? Marzę o śmierci, czy to nie wystarcza?! Takie życie jest gorsze niż śmierć! Nie próbuję się zabić, bo sama bym nie umiała, bo to jest kolejna rzecz, której się boję zrobić sama. Kolejna rzecz, która mnie trzyma przy życiu to rodzina. Kocham ich, nawet jeśli ich nienawidzę, a oni maja mnie gdzieś. Chociaż ludzie codziennie mnie ranią, ja nie mogę tego robić. Nie pozwalają mi na to okrutnie bolesne wyrzuty sumienia, które sprawiają, że gardzę sobą jeszcze bardziej i mam ochotę napluć sobie w twarz. Nigdy nie krzywdzę ludzi, dobieram zawsze słowa bardzo starannie, bo myślę o tym jak ja się czuję kiedy oni mnie ranią. Ale wiem, że pewnego dnia będę musiała się odważyć. Pytanie tylko -jak długo można to wytrzymać ? Dlaczego nikt nie widzi co się ze mną dzieje? Dlaczego nikt nie może mi pomóc?

KOBIETA, 16 LAT ponad rok temu

Witam!

Twój list jest wyrazem cierpienia i bólu jaki przeżywasz. Piszesz w nim również o niezrozumieniu ze strony bliskich. Jednak w tym miejscu chciałabym zwrócić uwagę na sprzeczność, jaką opisujesz. Z jednej strony pragniesz być zauważona, zrozumiana i chcesz pomocy. Z drugiej strony nie wyrażasz swoich uczuć, dusisz swoje problemy w sobie i nie rozmawiasz z ludźmi na temat swoich trudności. Inni ludzie mogą faktycznie sądzić, że wiedzą co przeżywasz, bo im również może być ciężko. Możliwe, że ich problemy są zupełnie inne niż Twoje.
Oczekujesz pomocy, ale nie dajesz innym szansy na to, żeby mogli Cię wspierać czy pomagać Ci. Ludzie nie lubią się domyślać. Jeśli potrzebujesz wsparcia i chcesz być zrozumiana, to warto jednak opowiedzieć o tym, co się z Tobą dzieje. Sądzę, że Twoje problemy związane z lękiem, negatywnym odbiorem siebie i otoczenia oraz wyrażaniem emocji należy skonsultować z psychologiem.
W okresie dojrzewania młodzi ludzie odbierają wiele rzeczy bardzo emocjonalnie, jednak uważam, że w Twoim wypadku dojrzewanie nie jest jedynym wytłumaczeniem Twojego złego samopoczucia. Dlatego też zachęcam Cię do kontaktu ze specjalistą, gdyż dzięki temu będziesz mogła zmienić swoje życie i rozwiązywać swoje problemy. 

Pozdrawiam

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty