Niska samoocena, myśli samobójcze i brak chęci do życia

Witam! Podejrzewam u siebie depresję, ale nie jest ważne, jak się to nazywa. W tym roku skończę 29 lat, ale moje życie mogłoby równie dobrze należeć do 19-latki. Myślę, że moim największym problemem, jest to, że nadal jestem na utrzymaniu rodziny i co gorsze, nie wiem jak to zmienić, czuję, że zmarnowałam 10 lat - jestem darmozjadem. W skrócie opiszę moje życie. Mając 15 lat, wyjechałam z domu do liceum - mieszkałam w internacie. Widywałam rodziców w każdy weekend, ale to tak naprawdę za mało, żeby nauczyć się z nimi rozmawiać - mam wrażenie, że zawsze traktowali mnie jak kogoś gorszego - kogo zdanie się nie liczy (dzieci - śmieci, tak się u mnie żartowało).

Po skończeniu szkoły, nie wiedziałam co ze sobą zrobić, rodzice chcieli, żebym poszła na konkretne studia, o których wtedy nie chciałam słyszeć. Nie mając innego pomysłu, wróciłam do domu. Wtedy miał miejsce ich rozwód - początkowo nie odczułam tego bardzo dotkliwie - zupełnie nie zdawałam sobie sprawy co się dzieje, szczerze mówiąc cieszyło mnie, że nagle zaczęłam spędzać więcej czasu z ojcem (z którym do tej pory właściwie w ogóle nie rozmawiałam - czego mi bardzo brakowało). Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, że rozpadła się moja rodzina. Teraz mam z każdym w miarę dobre relacje - żyją w jednym mieście - między nimi nie ma żadnej wrogości, ale czuję, że w głębi duszy nigdy się z tym nie pogodzę. Całe to rozwodowe piekło, które wtedy nastąpiło skłoniło mnie do podjęcia studiów jak najdalej od rodzinnego domu.

Wyjechałam do miasta prawie na drugi koniec kraju, studia wybrałam nierozsądnie i pochopnie (rodzice próbowali mi wyperswadować ten pomysł, ale mieli pełno własnych problemów - poza tym chcieli już żebym nie marnowała czasu i studiowała cokolwiek). Początkowo podeszłam do studiów ambitnie i z pasją, miałam wizje swojej przyszłości, z czasem jednak rzeczywistość sprowadziła mnie na ziemię. Powtarzanie roku - brak zaangażowania, zrozumiałam, że wybór był wielką pomyłką, za którą rodzice tyle lat płacili (było im ciężko) - ostatecznie zrezygnowałam tuż przed licencjatem. Postanowiłam, że spróbuję od nowa jeszcze raz, że wynagrodzę rodzicom tę pomyłkę i pójdę na studia, na które oni zachęcali mnie, kiedy byłam w liceum (dodam, że kierunek zgodny z moimi uzdolnieniami, na który bez powodzenia chciała dostać się moja mama). Zdałam bez problemu - wszyscy byli szczęśliwi. Nie wiem teraz, czy poszłam tam dla rodziców (mamy), czy rzeczywiście dla siebie. Odpowiadało mi to i nawet teraz nie twierdzę, że był to zły wybór.

Problem w tym, że jest to kierunek artystyczny, nie obiecujący wielkich finansowych perspektyw, oderwany od rzeczywistości, nie przygotowujący do wykonywania właściwie żadnego zawodu. Rodzice nadal wspierają mnie finansowo (o ile mogę staram się jakoś dorabiać, ale to za mało), teraz jest już im lżej - obydwoje poukładali swoje życie i są szczęśliwi. Mój problem polega na tym, że zawsze wydawało mi się, że jestem ponadprzeciętnie inteligentna, że osiągnę w życiu sukces, tymczasem nic takiego się nie dzieje ani nawet nie zamierza. Moi znajomi pną się po szczeblach kariery, a ja tkwię w miejscu, żadnych porażek, ale i sukcesów - kompletna stagnacja. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać, bo nie ma nic, co by mnie cieszyło. Do rodziny prawie nie dzwonię, wiem że chcieliby żebym osiągnęła coś więcej niż dno na koncie.

Czuję się beznadziejnym nieudacznikiem. Mam myśli samobójcze, a raczej fantazje, których wiem, że nie zrealizuję - boję się, że mi się nie uda i się okaleczę, poza tym takie wyjście jest szczytem egoizmu. To mnie jeszcze bardziej paraliżuje. Jestem zwyczajnym pasożytem, niegodnym istnienia. Nienawidzę siebie, czuję się nic nie warta ani dla rodziny, ani dla społeczeństwa. Czasem płaczę i powtarzam w myślach, że chcę umrzeć, a za chwilę boję się, że to się spełni - to mnie utwierdza w przekonaniu, że jestem głupia i niczego nie warta.

Mam cudownego chłopaka (inteligentny, przystojny, zaradny, opiekuńczy), który mnie kocha i ja go też, ale właśnie: czy można kochać kogokolwiek, skoro siebie się nienawidzi? On jest jakimś cudownym darem od losu, ale czuję, że nie zasługuję na to. Nie potrafię się cieszyć - kiedyś miałam pasje - cieszyły mnie podróże, blask słońca, wiatr na twarzy, zapach świeżego powietrza. Dzisiaj już tylko ledwie pamiętam, że można doznawać takich radości. Ostatnio mój chłopak oglądał stare zdjęcia sprzed kilku lat, powiedział, że kiedyś miałam błysk radości w oczach - dzisiaj jestem taka smutna, nawet jak się uśmiecham. Wiem, że chciałby mi pomóc, ale ja nie chcę obarczać go swoimi problemami. Wiem, że gdyby mnie zostawił, zgasłoby ostatnie światło mojego życia.

Mam jeszcze jeden syndrom, który mnie niepokoi, a objawia się w wielu aspektach życia: nie potrafię doprowadzić do końca wielu rzeczy (od studiów, po czytane książki - czasem przerywam czytanie kilka stron przed końcem i nigdy do nich nie wracam). Chciałabym się podnieść, zacząć działać, ale nie wiem jak, czuję że przytłacza mnie zbyt wielki ciężar. Czy powinnam wspomóc się farmakologicznie? Nie stać mnie na regularne wizyty u psychologa. Proszę o jakąś radę/diagnozę?

KOBIETA, 29 LAT ponad rok temu

Witam!

W Pani liście dominuje negatywny obraz siebie. Pisze Pani o sobie jako o nieudaczniczce, która nic nie osiągnie. Nie chce Pani zasmucać chłopaka swoimi problemami, a dodatkowo czuje się winna, że on Pani chce pomóc. Dominujący w nastroju smutek i przygnębienie, myśli samobójcze, brak aktywności, trudność w skupieniu się i osiąganiu celów to charakterystyczne dla depresji objawy. Trwale obniżony nastrój może demobilizować i utrudniać jakiekolwiek zmiany i podejmowanie konkretnych decyzji. Warto zacząć od wizyty u lekarza psychiatry albo psychoterapeuty/psychologa. Taką pomoc uzyska Pani bezpłatnie w ośrodkach państwowych, m.in. w poradni zdrowia psychicznego przy najbliższym szpitalu. Jest też wiele prywatnych gabinetów, które mają kontrakty z NFZ-tem i można w nich korzystać z bezpłatnej terapii. W leczeniu depresji warto zacząć od psychoterapii. Jest Pani w stanie wykonywać codzienne czynności, a Pani ogólny stan pozwala na nawiązanie z Panią relacji. Dlatego warto spróbować pomocy psychoterapeuty. Czasem kilka spotkań wystarcza, by przełamać negatywizm i poprawić nastrój. Jeśli odwiedzi Pani lekarza (koniecznie psychiatrę, bo tylko on ma odpowiednie kwalifikacje do diagnozy problemów psychicznych), może Pani wspomóc swoje leczenie farmakoterapią. Sądzę jednak, że same leki mogą być niewystarczające. Depresja jest związana z życiowymi doświadczeniami. Często bez rozwiązania problemów z przeszłości człowiek nie jest w stanie radzić sobie w przyszłości. Psychoterapia może w tym pomóc. Warto poprosić partnera, żeby pomógł Pani w poszukiwaniu specjalisty. To pozwoli mu wziąć aktywnie udział w Pani leczeniu i nauczyć się, jakiego wsparcia od niego Pani potrzebuje. On jest bardzo ważną osobą w Pani życiu i może skutecznie pomóc Pani w walce z problemami. Taka pomoc i zaangażowanie z jego strony może umocnić Państwa uczucie i pozwolić w przyszłości lepiej i sprawniej radzić sobie z problemami.

Pozdrawiam

0

Witam Panią Serdecznie,

Proszę być wyrozumiałą dla samej siebie, bo im bardziej pani napiera na siebie, to tym jest trudniej pójść do przodu.
Proszę już nie zwlekać, sugerowałabym Pani niezbędny kontakt z Poradnią Zdrowia Psychicznego, w ramach NFZ-tu, gdzie między innymi uzyska Pani potrzebne leczenie, wsparcie, pomoc psychologiczną/psychoterapeutyczną, by mogła Pani przepracować swoje trudności.

Życzę żeby się Pani udało,
irena.mielnik.madej@gmail.com

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty