Problemy z odżywianiem, odizolowanie - czy to depresja?
Witam, Mam na imię Kinga, mam 15 lat, skończyłam 8 grudnia. I mój problem polega na tym, że chyba mam depresję od 11 miesięcy, od kiedy poleciałam z rodziną za granicę, a wszystko zaczęło się tak: w Polsce byłam pogodną, uśmiechniętą dziewczyną lubiłam spędzać czas ze znajomymi, dzień w dzień z kimś się spotykałam, miałam swoją jedną zaufaną (przynajmniej tak myślałam) przyjaciółkę od 7 lat, wszystko było super. Rok temu była szkolna dyskoteka, na której byłam pierwszy raz, na początku było świetnie, tańczyłyśmy, wyrywałyśmy chłopaków i moja przyjaciółka po kilku godzinach odeszła ode mnie, udawała że mnie nie widzi, a jak do niej podchodziłam udawała przy znajomych, że mnie nie zna, mówiła głupie żarty o mnie, a chłopacy wybuchli śmiechem, więc usiadłam sama przy stoliku i myślałam, że wybuchnę płaczem, przecież nic jej złego nie powiedziałam, nic jej nie zrobiłam. I tak to pewnym czasie było już koniec dyskoteki, wyszłyśmy i wracałyśmy razem autobusem, przez pół drogi żadna z nas się nie odzywała miałam nadzieję, że ona jakoś zacznie, ale nie. Zaczęłam ja pytając się dlaczego tak zrobiła, przecież jej nic nie zrobiłam, czemu mnie tak potraktowała, ale nic nie odpowiadała, pytałam ją w kółko ze łzami w oczach, nagle popatrzyła na mnie, i zaczęła krzyczeć i mówić "wiesz czemu? Bo się ciebie wstydzę, wstydzę się przez to jak wyglądasz, przez Ciebie tracę koleżanki i kolegów, wyglądasz jak świnia, schudnij trochę". Nic nie odpowiedziałam, usiadłam zapłakana, a z oczu kapały mi łzy. Wysiadłam na kolejnym przystanku, usiadłam na ławce i zaczęłam się zastanawiać, że może ja naprawdę jestem beznadziejna, a potem wróciła już pieszo do domu, weszłam i od razu poszłam się położyć do siebie do pokoju, w ogóle nie czułam sensu życia, jednym słowem straciłam chęć do życia i wiecie, to nie chodzi tylko o to, że powiedziała mi to moja najlepsza przyjaciółka, też o to, że mój brat miał na mój temat głupie żarty, albo czasem mówił, że jak będę jadła tyle słodyczy to będę wyglądać jak jedna wielka świnia, a wtedy ważyłam ok. 73-75 kg przy wzroście 170. Moja mama też nie raz mówiła, że wyglądam jak mały prosiaczek, a przed tym żaden chłopak mnie nie chciał, bo byłam gruba i na dodatek brzydka. I od tamtej pory siedziałam w domu, nigdzie nie wychodziłam, ciągle leżałam w łóżku, ciągle dostawałam wiadomości od mojej przyjaciółki, że przeprasza, że nie wie czemu tak powiedziała, że żałuje - nic nie odpisywałam miałam dość życia, czułam się takim ciężarem dla nich wszystkich i tak samotna. Codziennie chodziłam smutna, jedynie tylko ciocia zauważyła że coś jest nie tak, ale powiedziałam, że chyba jestem przeziębiona, bo boli mnie głowa, z nikim nie rozmawiałam o moich problemach, nawet z mamą. Nigdy z mamą w Polsce nie miałam dobrych kontaktów, kiedyś chciałam coś wiedzieć o ciąży, bo mieliśmy na "wychowanie do życia w rodzinie" i pytałam się mamy o szczegóły i moja mama źle zareagowała, zaczęła mówić na co to, po co mi to, co ja jestem w ciąży? - powiedziałam, że nie, a moja mama: „a może jednak”, a ja się zdenerwowałam i zaczęłam krzyczeć a mój brat na to, że „my się z nią musimy przejść do ginekologa, zobaczymy czy jest dziewicą, a to by była niespodzianka jak by już cnotki nie było”. Wybuchłam płaczem i poszłam do swojego pokoju, w myśli sobie mówiłam: „po co mi taka rodzina” - nikt mnie nigdy nie przytula, nikt mnie nie kocha… Moja mama dla wszystkich zawsze chwaliła mojego brata, jaki on jest kochany, ile dla mamie pomaga, a ja nic umiem się tylko wystroić i znikać na całe dnie. Modliłam się żeby jak najszybciej wylecieć za granicę. I tak po pewnym czasie już mieliśmy wszystko spakowane i na drugi dzień mieliśmy mieć busa, moja mama tak oczywiście do mnie, że po co dla mnie tyle ubrań, że mam połowę wywalić, a nie jakieś szmaty biorę, więc wyrzuciłam. Z nikim z moich przyjaciół się nie pożegnałam, nie miałam ochoty. Moja przyjaciółka też nie wiedziała, że wylatuję. Już byłyśmy w Anglii, myślałam, że tutaj się skończą wszystkie problemy i zmieniły się w pewnym sensie. Poprawił się tylko kontakt z mamą, zaczęła mnie zauważać w pewnym sensie. Wiadomo jak to na początek zero znajomych, zero nikogo siedziałam w domu 4 miesiące, żeby pójść do szkoły, bo musiałam czekać, nie było miejsc. I po 6 miesiącach przeprowadziliśmy się do innego domu, bliżej szkoły i poszłam do szkoły, ważyłam wtedy 74 kg i tam w szkole były mundurki, sweterki nakładane przez głowę i spódniczki, więc jakoś zakrywałam te fałdy tłuszczu na talii, bo sweterki były luźne, ale jak zauważyłam jakie dziewczyny tam chodzą, to zwątpiłam w siebie - nie miałam żadnych znajomych, dziennie mogłam jeść nawet do 4 000 kcal z czego 3 000 kcal to same słodycze i tak przytyłam do 76kg, ale nie zwracałam na to uwagi. Nie miałam przyjaciół, nie miałam nikogo bliskiego, więc po co mam się odchudzać i wyglądać pięknie? Pewnego dnia w telewizji był film "Umrzeć dla tańca" - świetny film, który mnie zmotywował do działania, do zrzucenia kg. Zaczęłam stosować morderczą głodówkę, na której mogłam na cały dzień tylko jedno jabłko zjeść i wypić 4 l wody, całkowicie wyeliminowałam masło, napoje gazowane, tłuszcze, itp. Chudłam, ale organizm miałam osłabiony, kręciło mi się w głowie, miałam bardzo zaschnięte gardło rano, gdy się budziłam. Przestałam z kimkolwiek rozmawiać i w szkole, i w domu. Odizolowałam się od wszystkich i tak schudłam do 60 kg. W szkole chłopacy zaczęli zwracać na mnie uwagę, dziewczyny chciały się ze mną zaprzyjaźnić, było super, podobało mi się to. I tak to szło - od tamtego czasu miałam 4 chłopaków, którzy i tak mnie zostawiali, pod byle pretekstem. Ale mimo to nie traciłam nadziei i dalej szukałam drugiej połowy. Od 3 tygodni zaczęłam strasznie żreć, już nie jeść, a żreć a szczególnie słodycze, od 3 tygodni jem nawet do 1500 kcal dziennie, ale to same słodycze, nie jem obiadów, ani kanapek. Dzień w dzień biegałam, ale nic nie chudłam, ciągle tyję, bo nie mogę się powstrzymać żeby nie jeść słodyczy! Kto je wymyślił? Są straszne! Jedynie na Wigilię zjadłam normalny obiad, a potem zjadłam 5 grubych kotletów schabowych, ryby po grecku chyba z 7 talerzy, jak nie lepiej, a do tego sałatki i inne, ale w Wigilię można sobie pozwolić. Pierwszego dnia świąt zjadłam 3 schabowe, słodycze na 2 000 kcal i wiele innych i jestem załamana, czasem sobie przyklejam taśmę na usta i tak chodzę cały dzień żeby nic nie jeść - wiem, że to głupie, ale i tak nie wytrzymywałam, jak widziałam coś słodkiego zamykałam się w pokoju i w siebie szybko wpychałam żeby nikt mi tego nie zabrał. Teraz nie biegam, nie ćwiczę, kompletnie nic, zero ruchu. Od 3 tygodni siedzę w domu, przed snem mogę zjeść sama tabliczkę czekolady, albo dwie, całe ptasie mleczko, wieczorami mam problemy z zaśnięciem, nie chcę z nikim rozmawiać, w ogóle nie mam energii na nic, zrobiłam się też leniwa, dla mamy ciągle pyskuję, czuję się taka niepotrzebna i tak myślałam, żeby wywoływać wymioty, jestem tak zdesperowana, że zrobię wszystko żeby schudnąć - jak jem tyle to bym przynajmniej zwymiotowała wszystko i bym chociaż nie utyła. Mam tak pogorszone samopoczucie, że wszystko mnie denerwuje - wystarczy że ktoś głupio zażartuje, a już zaczynam tę osobę wyzywać. Nikt nie ma dla mnie czasu, ani mama, ani brat, przyjaciółki do tego momentu nie mam i strasznie chcę do Polski wrócić, mam dość życia. Najlepiej to by było jak by mnie w ogóle nie było, tak może by dla wszystkich lepiej było, moja mama ciągle narzeka, że biorę ciągle od niej pieniądze - mam dość.