Jak się odżywiać, żeby nie przytyć? Proszę o radę
Witam. Jestem dziewczyną mam 15 lat 170 cm wzrostu, ważę 52 kg. Mam wielki problem niedawno podjęłam z rodzicami decyzję, że kiedy od przyszłego roku zacznę chodzić do liceum zamieszkam w internacie. Bardzo tego chce, ale jest jedna rzecz, która mnie martwi. Może opowiem całą swoją historie od początku.
Kiedyś tz. ok 2,5 lat temu ważyłam jeszcze 60 kg przy wzroście 168. Bardzo chciałam schudnąć, więc zaczełam się radykalnie odchudzać. Jadłam bardzo mało ok 500 kcal dziennie. Teraz wiem, że to było niezdrowe, ale wtedy nie przejmowałam się tym. Ta dieta trwała jakieś trzy tygodnie. Byłam tak osłabiona, że babcia, pod której opieką wtedy byłam kazała mi natychmiast przestać się odchudzać. Mówiła mi o tym wcześniej, ale ja jej nie słuchałam i kiedy podawała mi jedzenie dawałam je psu. Gdy po tych trzech tygodniach moja waga spadła do 50 kg byłam bardzo szczęśliwa, choć chciałam dalej się odchudzać. Jednak przestałam, ponieważ kręciło mi się w głowie, byłam senna i nic mi się nie chciało. Miałam wtedy ochotę umrzeć.
Po tej głodówce przyszedł okres, kiedy zaczęłam się opychać jedzeniem, a aby nie przytyć wymiotowałam. Wtedy czułam się idealnie, po każdym "oczyszczeniu" miałam ochotę znowu jeść mogłam to robić cały czas i nie bać się, że przytyje. Trwało to około roku. Moi rodzice, ani babcia nic o tym nie wiedzieli (do dziś nie wiedzą), dlatego, że nauczyłam się to robić cicho, prawie bezgłośnie. Pewnego dnia spała u mnie moja przyjaciółka. Byłyśmy same w domu (ona nie wiedziała, ze mam bulimię), zamówiliśmy sobie pizze, a ja jak zwykle po jedzeniu poszłam do toalety, żeby ją zwrócić. Moja koleżanka myśląc, że myje zęby weszła do środka i przyłapała mnie. Opowiedziałam jej o wszystkim, a ona natychmiast kazała zgłosić mi się do psychologa, bo inaczej powie moim rodzicom. Bardzo nie chciałam, żeby się dowiedzieli, ponieważ nie miałam z nimi dobrych kontaktów, zwłaszcza z mamą.
Pani psycholog pomogła mi się z tego wydostać. Trwało to długo i było bardzo trudne, ale można powiedzieć, że mi się udało. Mam skoliozę, dlatego przyszło mi skierowanie do sanatorium. Bardzo nie chciałam tam jechać, ponieważ wiedziałam że nie wytrzymam trzech tygodni bez sprawdzania swojej wagi. (musiałam to robić ok trzech razy dziennie) Bałam się, ze przytyje, dlatego, jak tam pojechałam to znowu zaczęłam bardzo mało jeść, żeby nie przytyć, a do tego jeszcze musiałam tam ćwiczyć dwie godziny dziennie. Odwodniłam się, zemdlałam w czasie ćwiczeń. Pani kazała iść mi się położyć.
Postanowiłam wieczorem pójść do lekarza (ponieważ już od odruch tygodni nie opróżniałam się ).Lekarz zbadał mnie dokładnie. "Nie robisz kupy, bo za mało jesz"- powiedział. Sprawdził moje oczy i coś go zaniepokoiło. Widziałam to. Nic nie powiedział. Spojrzałam do lustra- moje białka były żółte. Zrobili mi w sanatorium badania krwi i moczu. Po trzech dniach rano do mojego pokoju przyszła pielęgniarka i oznajmiła mi, że z sanatorium przenoszę się do szpitala. Kazała mi się pakować i wyszła. Serce zaczęło mi szybko bić, bałam się, że ktoś dowie się o mojej tajemnicy.
W szpitalu robili mi różne badania. Podejrzewali, że mam żółtaczkę. Okazało się, że to jakaś inna choroba. Dziwna nazwa, nie pamiętam i jest nieuleczalna, ale nie zagraża mojemu życiu. Kazali mi przytyć. Ważyłam 45 kg. Powiedzieli, że jestem przeraźliwie chuda (a ja głupia się jeszcze z tego ucieszyłam). Kiedy wróciłam do domu po szkole już chodziły plotki, że mam anoreksję. Było strasznie. Koleżanka znów zgłosiła mnie do psychologa. Poszłam do niego i zaczęliśmy całą terapię od początku. Pani powiedziała, że najlepiej byłoby, żebym pojechała do specjalnego ośrodka, ale jeśli nie chce powiedzieć o tym rodzicom to nic z tego nie będzie. pomału zaczęłam normalnie jeść. Tz 4 posiłki dziennie (śniadanie, II śniadanie, obiad i kolacja) do tego jeszcze jakaś przekąska np jabłko. Czułam, że jest coraz lepiej.
Przytyłam teraz do 52 kg jem regularnie, zdrowo, moja waga się zatrzymała, ale jeśli zjem choć odrobinę więcej to w ciągu dnia może podskoczyć nawet dwa kilo. Dlatego pilnuje się. Musze jest regularnie. Od dawana już nie odchudzałam się, ani nie wymiotowałam. Jestem teraz można powiedzieć zadowolona. No i teraz przechodzę do problemu. internat. Czy tam nie wróci bulimia? Jak się odżywiać tam, żeby nie przytyć (a będę mogła się ważyć tylko raz w tygodniu, kiedy na weekend będę wracała do domu). Może internat to dobry pomysł i pozwoli mi sprawdzić, czy potrafię już żyć normalnie? Wiem, że to są pytania do psychologa, ale zależy mi na opinii dietetyka i odpowiedzi na moje pytanie. Przepraszam, że się tak rozpisałam, ale inaczej nie mogłabym opisać całego mojego problemu. Pozdrawiam