Czy w wieku 13 lat mogę mieć depresję?
Witam serdecznie! Mam na imię Marta i mam 13 (rocznikowo 14) lat. Nie potrafię sprecyzować od jakiego czasu dokładnie dzieje się ze mną coś niedobrego. Zacznijmy może od tego, że moja mama chorowała na depresję. Teraz jest już lepiej (wymodliłam jej zdrowie, to już inna historia), wciąż zażywa leki, jednak wróciła już do pracy i widać znaczącą poprawę.
W wieku 12 lat dojrzałam emocjonalnie. Zaczęłam sobie zadawać różne pytania na temat życia, jaki ono ma sens itp. Również moja wiara znacząco się pogłębiła. Im bardziej jednak dojrzewałam, tym było mi coraz ciężej. Dojrzewanie w domu, w którym słyszysz, jak twoja mama płacze, przysłuchiwanie się rozmowom rodziców na temat problemów w pracy itd. nie wpłynęło na mnie dobrze. W szkole pojawiła się kwestia pierwszej skomplikowanej miłości, problemy z koleżankami (bardzo dobrze się uczę, co powoduje ich zazdrość i często zwracam im uwagę, gdy przeklinają, przez co zaczęto mnie lekko szykanować, określać mianem świętej itp.), może nie jest to otwarta nienawiść z ich strony, jednak moja pozycja w klasie znacząco osłabła. Zaczęłam zauważać, że każda, najdrobniejsza niemiła uwaga bardzo głęboko mnie rani i potrafię ją rozpatrywać bardzo długo.
Poza tym mam tendencję do obwiniania się za wszystko: za to, że mama była chora, a ja nie potrafiłam jej pomóc, za to, że popełniam grzechy, że nie jestem dobrą przyjaciółką... Powodów było mnóstwo. Jestem również przemęczona szkołą, tym, że wiecznie muszę coś robić, uczyć się, pisać sprawozdania, często do późna w nocy. Jestem perfekcjonistką i nic na to nie poradzę. Czasami czuję coś, czego nie potrafię opisać: w skrajnych chwilach coś dusi mnie w środku, jakby chciało wydrzeć się ze mnie... Kiedy pojawiło się to, gdy musiałam pomagać tacie na podwórku, myślałam, że oszaleję. Łzy mimowolnie ciekły mi z oczu, miałam to straszne uczucie w środku, a musiałam pracować! Na to nie ma słów. Boję się już tego, co kiedyś sprawiało mi wielką przyjemność: nie mogę spokojnie poleżeć, bo do głowy przychodzą mi natrętne myśli, złe myśli o mnie i o tym co robię, których nie potrafię odgonić. Nie potrafię już dostrzegać dobrych stron życia, te złe pchają się na myśl i choć bardzo się staram nie umiem ich wyrzucić!
Muszę być wiecznie zajęta, aby te myśli się nie pojawiały... I przypomina mi się teraz, jak zwracałam mamie uwagę, gdy patrzyła zamyślona w okno: "Nie myśl, mamo". Widzę teraz w sobie jej kopię. Z powodu przegranej w zawodach zaczęłam płakać, w domu ryczałam na cały głos, nie potrafiłam nad sobą zapanować. Za byle przezwisko też już chce mi się płakać. Czasami mam ochotę zakopać się w łóżku i już z niego nie wychodzić. Gdyby nie wiara, wielokrotnie już bym się pocięła. Jest jednak coś, co sprawia mi przyjemność: siatkówka. Gdy gram, chociaż na chwilę odrywam się od tego wszystkiego. A gdy idzie mi źle... tragedia.
Nie izoluję się od ludzi, ale też mam znacznie mniejszą ochotę na spotkania towarzyskie, już nie jestem tą samą osobą, co kiedyś. I na pewno nie powiem o tym rodzicom. Mamie, żeby się zamartwiała i znowu wpadła w depresję? Szkolnemu psychologowi? Ta pani jakoś nie wzbudza mojego zaufania. A poza tym, wszyscy by to zbagatelizowali... ot, huśtawka nastrojów, hormony szaleją. Ale ja czuję, że ze mną coś jest nie tak. Wie o tym przyjaciółka, i dobrze, bo gdybym miała to dusić w sobie, oszalałabym. Jednak i tak mówię o tym bardzo mało. Nie chcę mówić tylko o sobie. Co ja mam robić? Czy to depresja?