Przerastają mnie moje problemy... Co mogę zrobić?
Witam bardzo serdecznie. Mam na imię Ania, lat 32, mieszkam w Poznaniu. Moje problemy zaczęły się półtora roku temu, od problemów z kręgosłupem. Wcześniej byłam osobą aktywną, szczęśliwą w związku, posiadającą dobrze płatną pracę na kierowniczym stanowisku, którą bardzo lubiłam, miałam grono fajnych znajomych. W maju przeszłam operację prywatną (sama sobie zafundowałam), po której czułam się bardzo dobrze.
Mój chłopak miał chwilowe problemy, nie miał pracy, pomieszkiwał u mnie i popijał codziennie piwko w dużych ilościach. Już wcześniej wydawało mi się, że ma problemy, bo często, jak byliśmy razem, kupował alkohol. Dodatkowo krew leciała mu często z nosa w dużych ilościach, ale miał nadciśnienie i twierdził, że to od tego i nigdy wcześniej nie chciał, na moje prośby, iść do lekarza.
Moje dzieciństwo nie należało do najszczęśliwszych, bo mój ojciec, odkąd pamiętam, nadużywał alkoholu i gnębił psychicznie mnie mojego brata i mamę. Tydzień po mojej operacji przyszedł pod wpływem alkoholu i zrobił mi awanturę w niecenzuralnych słowach - stwierdził, że mam iść do pracy, bo on mnie utrzymywać nie będzie (dokładnie kazał mi wy...ać), a jak powiedziałam, że przecież jestem po operacji to stwierdził, że go to nie obchodzi.
Moja mama stwierdziła, że mam się nie przejmować, ale zapomniała, że kiedyś, jak nie miałam przez parę miesięcy pracy, to musiałyśmy iść po pomoc na komisariat w obawie przed ojcem (o ironio losu - mój ojciec jest ojcem chrzestnym mojego kuzyna, który jest inspektorem policji). Czując presję wróciłam do pracy. Rano jeżdziłam na rehabilitację, potem szłam do pracy, a wieczorem nad jezioro wzmacniać mięśnie pływając. Byłam totalnie wykończona. Po dwóch miesiącach nastąpiło pogorszenie mojego stanu zdrowia.
Mój chłopak nadal nie pracował, ani nawet pracy nie szukał. Leżałam w strasznych bólach, sama załatwiałam badania i siedziałam w internecie szukając pomocy. Mój chłopak w międzyczasie zaczął mieć krwotoki z nosa, wymiotował, ale ciągle pił. Musiałam dzwonić po jego rodziców żeby przyjechali i namówili go do pójścia do lekarza i zaprzestania picia. On nie słuchał ani mnie ani ich. Strasznie się wszystkim denerwowałam.
W październiku dostałam skierowanie na operację pilną. Po miesiącu czekania zaczęłam tracić czucie od pasa w dół - wpadłam w panikę, strasznie denerwowałam się o swoje zdrowie. Prosiłam mamę o pomoc, chciałam jechać na operację prywatną, lecz ona nie chciała mi pomóć. Wielokrotnie prosiłam ją płacząc, a ona zawsze mówiła: musisz czekać ja ci nie mogę pomóc. Mama ma dobrze płatną pracę i mogłaby mi pomóc, bo na ojca liczyć nie mogłam. Rodzina stwierdziła, że histeryzuję i kazała cierpliwie czekać.
Po miesiącu nie wytrzymałam z nerwów i załatwiłam sobie operację w innym mieście na NFZ. Miesiąc po operacji (w styczniu) przewiało mnie w domu i na drugi dzień obudziłam się zupełnie znieczulona, z bólami karku, pleców, uczuciem zimna, zaburzeniami węchu, smaku, pogorszeniem wzroku. Byłam w szoku. Pojechałam na pogotowie w szpitalu - oprócz pobrania krwi nie zrobiono mi żadnych innych badań, a ja czułam się tak fatalnie, że myślałam, że umieram.
W szpitalnej aptece kupowałam K*** i smarowałam cały kark, plecy, bo tak bolało, że nie mogłam spać. Stwierdzono, że mam zaburzenia konwersacyjne. Nikt mi nie wierzył, że czuję się tak źle. Poszłam do psychiatry i na psychoterapię - dostałam antydepresanty, które brałam rok, ale nie było żadnej poprawy. Wróciłam do domu. Mój chłopak pił dalej za moje pieniądze mówiąc swoim rodzicom, że to przez moją sytuację nie daje rady, a ja leżałam godzinami jak kłoda, znieczulona, myśląc, żeby ten koszmar się skończył.
Mogłam się ruszać, ale ta drętwota, brak czucia nawet na skórze głowy, twarzy, dosłownie wszędzie przeszkadzały mi normalnie funkcjonować. Źle mi się chodziło, siedziało i leżało. Nawet kąpiel była nieprzyjemna, do wszystkich czynności musiałam się zmuszać. Ojciec gnębił mnie dalej, a widząc jaki jest mój stan stwierdził pewnego dnia, że marzy o tym żebym odebrała sobie życie. Wyprowadziłam się do cioci - siostry mamy, która była zbulwersowana postępowaniem rodziny, szczególnie moich rodziców wobec mnie. Z moim chłopakiem spotykałam się u niego (mieszka w domu jednorodzinnym).
Pewnego dnia, jak u niego byłam, dostał ataku - nie mógł się ruszać, wymiotował. Szybko zadzwoniłam po karetkę. Okazało się, że ma delirium tremens, marskość wątroby zaawansowaną i inne choroby towarzyszące alkoholizmowi. W szpitalu mnie nie rozpoznawał, majaczył, był w strasznym stanie, przywiązany do łóżka. Jego rodzice na każdym kroku dawali mi do zrozumienia, że to moja wina, że marskość na pewno pojawiła się w przeciągu roku jak zachorowałam i dlatego on zaczął pić.
Nie miało znaczenia, że ja czuję się fatalnie, czuję dyskomfort w każdej chwili, ani to, że paru członkom ich rodziny pomogłam w trudnej sytuacji - załatwiłam fajną pracę i zawsze mogli na mnie liczyć. Tylko ja wiem ile kosztowało mnie dojeżdżanie do niego codziennie do szpitala, bo na tych drętwych nogach chodzi mi się fatalnie, założenie głupich spodni i chodzenie w nich to dla mnie tortura. W chwili obecnej czuję się fizycznie nadal bardzo źle, mój chłopak wychodzi na prostą, nie pije, ma pracę. Ja swoją niestety straciłam.
Jestem z nim cały czas, ale to nie to samo co kiedyś. On w ogóle mnie nie przytula, nie całuje (wie, że dla mnie to jest nieprzyjemne), a ja tak strasznie tęsknię za jego normalnym dotykiem. Marzę, żeby móc się przytulić do niego tak jak kiedyś. Jeśli chodzi o kontakty intymne to nie czuję nic. On traktuje mnie często jak zło konieczne - widzi, że cierpię, ale chce mieć po prostu święty spokój. Non stop na mnie krzyczy.
Mojej mamie nie mogę zapomnieć, że nie pomogła mi finansowo w tak ekstremalnej sytuacji dotyczącej ratowania zdrowia. Ona mówi, że nie wiedziała wtedy jak mi pomóc i że jakbym sama załatwiła operację prywatnie, to by przecież za nią zapłaciła, a wtedy wielokrotnie mówiła co innego. Mówi, że to moja wina, bo wróciłam do pracy. Matka mojego chłopaka dwa tygodnie temu powiedziała mi, że tak dalej być nie może i muszę coś z tym zrobić. Nawet nie wie ile oddałabym, żeby poczuć się lepiej i odzyskać zdrowie.
Nie jestem już tą samą wesołą, szczęśliwą osobą co wcześniej, tylko wrakiem człowieka. Zupełnie straciłam radość życia. Nie mogę wyjść na słońce, bo bardzo źle się na nim czuję, nie mogę się opalać z tego samego powodu (wcześniej mogłam leżeć godzinami super się relaksując), nie mogę chodzić, bo na tej drętwocie źle się chodzi, nie mogę tańczyć, ubrania są nieprzyjemne, pływa mi się źle, nawet piwka czy winka nie mogę się napić, bo wydaje mi się, że jeszcze bardziej drętwieję, nie mogę się przytulić, a tego normalnego dotyku brakuje mi najbardziej. Jak leżę na łóżku wprost pali mnie dotyk prześcieradła czy kołdry.
Dodatkowo za wszystko czuję się winna, a z drugiej strony wiem, że bliskie mi osoby bardzo mnie zawiodły i nie mogę się z tym pogodzić. Czuję się jakbym miała 150 lat, a od ilości przyjętych tabletek niedługo zacznę świecić. Moja neurolog non stop testuje na mnie nowe tabletki, które niestety nie przynoszą mi żadnej ulgi. Ostatnio lekarze, bo leczę się prywatnie, stwierdzili, że prawdopodobnie miałam zapalenie opon mózgowych i dlatego tak zdrętwiałam. Nie mam pojęcia co dalej będzie ze mną i moim życiem.