Schizofrenia brata zniszczyła moje życie
Witam! Mój brat zaczął chorować na schizofrenię, kiedy miałam 11-12 lat, rodziców choroba pochłonęła bez reszty, a nas było troje rodzeństwa. Okres dorastania był dla mnie okresem bez wsparcia rodziców, był problem, który na tamte czasy mnie przerastał. Podczas wakacji opiekowałam sie bratem chorym na schizofrenię 13 lat starszym ode mnie, obnażał się przede mną od tego czasu. To był dla mnie duży problem. Wstyd żeby się komuś przyznać, broniłam się sama, potwornie się go bałam, kiedy dostawał ataków lub wtedy kiedy się rozbierał, próbowałam uciekać z domu, bo nie było tu dla mnie miejsca. Rozmawiałam o tym z mamą, ale jakoś dziwnie się czułam, po jakimś czasie powiedziałam, mojemu ojcu, ale tak naprawdę wiedziałam, że problem jest tylko mój, że jak sama się nie obronię, to nie mam na kogo liczyć. Tak było do ok. 22 roku życia. Były momenty życia, że brzydziłam się swojego brata, ba nawet jedzenia, koniecznością był mój własny talerz i kubek. Żeby się uczyć potrzebowałam spokoju, czułam potrzebę powiedzenia rodzicom, żeby wytłumaczyli co dzieje się w domu, tyle że odsuwali mnie na bok, a ja nie miałam nikogo, komu mogłabym się zwierzyć z otaczających problemów. Wstydziłam się to komuś powiedzieć, jak nikt nie ma czasu lub mówi, że ma dość problemów. Kiedy nie poszło coś w szkole, a coraz częściej tak było, pojawił się problem, że po prostu nie utrzymałam moczu, potem było już coraz gorze,j z małego problemu był coraz większy. Pojawiła się nerwica, mimo że szłam do szkoły przygotowana, nie byłam w stanie odpowiadać. Miałam nieliczne grono koleżanek, a wyjść z domu nie pozwalał mi mój tato. Były różne sytuacje, wstydziłabym się przytoczyć tutaj szczegóły. Próbowałam być silna, jedno wiedziałam na pewno, mama nie miała zbyt wiele do powiedzenia w domu, jeśli chodziło o leczenie brata, któremu tato nie zawsze podał leki, ba nawet czasem nie pozwalał. Dziś mam 37 lat, nadal mieszkam w domu rodzinnym. Całe życie z tym jest mi źle, sama wpadłam w chorobę, stwierdzono schizofrenię z komponentą depresyjną. Pół roku trwałam w stanie zespołu anoreksyjnego, mimo wszystko walczyłam o siebie, miałam wtedy 7-, 8-letniego syna. Po dwóch leczeniach szpitalnych powoli świat nabrał barw i powoli zaczynałam czuć, że żyję. Teraz po tylu latach mogę sama przed sobą odpowiedzieć, że całą moją młodość rezygnowałam z własnego ja i z przyjemności. Mój mąż był alkoholikiem, terapia pozwoliła mi poczuć wartość. Poczułam że żyję, jednak kiedy porównuję stan swój sprzed kilku lat, byłam duchem niemalże nieobecna, za te wszystkie lata choroba brata zdominowała dom rodziców. Brat nigdy nie odbywał leczenia szpitalnego, a ja teraz czuję, że nie potrafię w tym domu już żyć. Nie czuję, że mam rodzinę, brata chociażby jednego. Sposób w jaki się do mnie zwracają nie świadczy o dobrych stosunkach w rodzinie, w ogóle straciłam poczucie, że mam rodzinę, rodziców. Tato określił, że chłopcy budowali dom a ja go robiłam. Mam zapisany dom w zamian za opiekę, ale czuję, że tym obowiązkom nie podołam. Nigdy nie miałam w domu nic do powiedzenia, w chorobie nie potrafiłam o siebie walczyć, szukałam pomocy nie wiedząc do kogo mam zwrócić się z problemem. W domu zdecydowanie rządził tato, mama nie miała wiele do powiedzenia. Kilka miesięcy temu wezwałam policję, pogotowie, mój chory na schizofrenię brat biegał z siekierą po okolicy, grożąc że zabije moją koleżankę, bały się dzieci. Jego choroba rządzi, zachowaniem, słowem, wszystkim. Był po tej interwencji w szpitalu, lecz mój tato i drugi brat obronili chorego na schizofrenię, że żadnej siekiery nie było... Przyznali się do tego przy następnym ataku, ja stałam obok, słuchałam z niedowierzaniem, nagrywając na dyktafon. Rozumiem, że brat w chorobie zdawać się może, nie wie co czyni. Ale dlaczego opiekunowie w tym momencie go bronią? Rodzina do mnie miała żal, że wezwałam policję i pogotowie, i kiedy wrócili do domu tato z trumfem ogłosił, że nie osiągnęłam swojego celu, ponieważ on przywiózł brata do domu.