Boję się, że nie jestem zdrowa. Co robić?
Mam na imię Kasia, mam 17 lat. Zawsze byłam zadowolona ze swojego życia. Moja rodzina jest, co prawda, rozbita, ale ostatnio wszystko układa się pomyślnie, moi rodzice żyją w nowych związkach, mają nowe dzieci, które kocham i uwielbiam nad wszystko. Mam chłopaka, wspaniałą przyjaciółkę, chodzę do dobrej szkoły, ale nikt nie naciska na mnie, żebym uczyła się ponad moje siły czy zdolności. Jeszcze nigdy nie przeżyłam śmierci nikogo bliskiego, żadnej tragedii.
A jednak od ponad miesiąca męczą mnie kilkudniowe, powracające stany, które przypominają mi stany depresyjne opisywane w internecie. Najczęściej jest tak, że wszystko jest w porządku i nagle, jakby za dotknięciem magicznej różdżki, dopada mnie "głęboki dół". Wtedy trapią mnie myśli o tym, jak bezsensowne i nudne jest moje życie, do wszystkiego muszę się zmuszać, mało co sprawia mi przyjemność; czuję się winna, czuję, że jestem niewystarczająco dobra dla mojego chłopaka, że nie spełniam jego oczekiwań .
Boję się, nie wiem czego, ale ten lęk paraliżuje mnie, nie jestem w stanie zmusić się do tego, żeby się uspokoić; płaczę; nie chcę wtedy z nikim rozmawiać, a jednocześnie rozpaczliwie potrzebuję, żeby ktoś do mnie mówił i przy mnie był... Niedawno nawet przespałam cały wieczór i noc w ubraniu, bo nie miałam siły się przebrać i czułam się tak źle, że prosiłam mamę, żeby pozwoliła mi nie iść następnego dnia do szkoły. A przy tym cały czas mam świadomość tego, jak irracjonalne jest moje zachowanie i te głupie lęki - to mnie dodatkowo dobija.
Kilka lat temu moja mama chorowała na depresję. Leczyła się farmakologicznie, ale nie w szpitalu, bo razem z ojczymem postanowiliśmy, że zaopiekujemy się nią w domu. Dużo czasu spędziłam wtedy z nią, często sam na sam, bo ojczym pracuje. Widziałam jak się bała, jak cierpiała, jak płakała. Nie chciała nic jeść, musiałam ją karmić jak dziecko, bo jedyne co chciała zjeść, to kanapki pokrojone na małe kwadraciki i ułożone "w pociąg". Widziałam ataki lęku, podawałam jej leki. W porównaniu z tym, co widziałam to, co ja przeżywam nie wygląda mi na depresję. A jednak boję się.
Czy zaburzenia psychiczne są uwarunkowane genetycznie? Czy to możliwe, że albo zaczyna się u mnie ta straszna choroba, albo mam jakąś jej łagodniejszą postać? Potrzebuję kogoś, kto zaciągnąłby mnie do psychiatry. Przecież wiem, że nie należy zwlekać. Pamiętam, że mamie byłoby o wiele łatwiej, gdyby wcześniej trafiła do lekarza. Przecież to ja namawiałam do tego ojczyma, tylko mi wtedy nie wierzył. Mimo to coś mnie blokuje. Myślę sobie, że może to przejściowe i jeszcze będzie dobrze. Tym bardziej, że nie męczę się na co dzień. Nie wiem, co mam robić. Czuję się bezradna.