Najbardziej boję się samotności, ona kiedyś nadejdzie - co wtedy?

  Nie wiem, czy można to nazwać depresją, ale boję się, że to jest nieuniknione w przyszłości. Jestem niepełnosprawna (wada genetyczna). Nie chciałabym zdradzać szczegółów, aby nikt bliski nie domyślił się, że to właśnie ja. W każdym bądź razie jak wiadomo trudno mi było zaakceptować fakt, że muszę iść do szkoły, poznawać nowych ludzi itd. Jakoś przez ten etap przebrnęłam. Teraz jestem studentką. Na studiach było zupełnie inaczej. Chociaż już w liceum ludzie byli inni - bardziej poważniejsi, normalniejsi. Aczkolwiek ciężko było, bo zwracam uwagę na wszystko, jestem szczegółowa jeśli chodzi o moją niepełnosprawność, zwracam uwagę na każdy gest, na każdą minę. I to boli. W połowie I roku na studiach dostałam propozycję pracy od siostry ciotecznej. Bardzo się ucieszyłam, że dała mi szansę. Pracowała tam już część rodziny, więc 50/50 byłam z tego powodu w duchu o wiele spokojniejsza. A innych bardzo szybko poznałam i polubiłam. Myślę, że oni mnie też. Teraz już jestem po licencjacie, a dokładniej na I roku magisterki. Mam 22 lata. W liceum Ci fajniejsi chłopacy, tacy mądrzejszy trochę jeśli chodzi o kwestię niepełnosprawności, bardzo lubili ze mną rozmawiać. A ja swatałam ich z moimi koleżankami. Byłam z tego zadowolona, wówczas nie myślałam w ogóle o sobie. Nawet nie przychodziło mi do głowy, że przecież ja będę sama. Wtedy takich myśli po prostu nie było. Teraz jest fatalnie. W pracy prawie wszystkie siostry wyszły za mąż, koleżanki też. Rodzą się dzieci... Kiedyś cieszyłam się na wieść o narodzinach dziecka - bo wiadomo, trzeba się tylko cieszyć. A teraz? Teraz nie potrafię cieszyć się tak cudzym dzieckiem i zachwycać nim. Od razu kręcą mi się w oku łzy i napływają te myśli o tym, że ja przecież nigdy nie będę mieć dziecka, swojego dziecka. Mieszkam z rodzicami i jest mi z nimi bardzo dobrze. Mam brata, ale on ma już swoją rodzinę. Co prawda, oni zapewniali kiedyś, że jak nie daj Boże coś się stanie, to ja z nimi zamieszkam itd. Ale to nie o to chodzi. Jestem bardzo przywiązana do mamy. Czuję się bezpiecznie, nawet gdy ona jest w innym pokoju na końcu mieszkania. Przychodzą teraz takie momenty, że myślę sobie co by było, gdyby tak nagle ich zabrakło - mamy, taty. Czy w ogóle dałabym sobie radę. Nie fizycznie. Psychicznie. Zostanę wtedy zupełnie sama. Potem znów myślę, że przecież tyle osób na świecie jest samotnych i jakoś dają sobie radę. Tylko ja tak chciałabym żeby ktoś mnie pokochał, żeby to było odwzajemnione. Właśnie w tym wieku tego mi brakuje. Rozpisałam się. Nie potrafię opisać wszystkiego, co czuję, czego chcę, czego się boję. Ale jedno wiem na pewno: boję się samotności. Najbardziej w życiu boję się samotności. A przecież kiedyś ona nadejdzie.

KOBIETA, 22 LAT ponad rok temu
 Joanna Moczulska-Rogowska
Joanna Moczulska-Rogowska

Witam,
Lęk przed samotnością dotyka wielu ludzi i przybiera różne formy, jest naturalnym elementem życia. Podobnie jak potrzeba bycia kochanym, akceptowanym, rozumianym. Także naturalne jest to, że gdy w Pani otoczeniu kobiety podobne do Pani (np. pod względem wieku) zakładają rodziny, Pani zastanawia się nad swoim życiem.
Napisała Pani, że studiuje i ma pracę, niegdyś potrafiła przystosować się do sytuacji szkolnej. Ponadto są w Pani otoczeniu ludzie bliscy i życzliwi, potrafi więc Pani nawiązywać kontakt i trwać w relacjach. To są niezwykle cenne zdolności, które umożliwiają budowanie intymnego związku.
Może Pani porozmawiać o swoich myślach, uczuciach i obawach z kimś bliskim, może także odbyć taką rozmowę z profesjonalistą – psychologiem. Może warto by było by ktoś „z zewnątrz”, mający dystans przyjrzał się Pani sytuacji. Dzięki spotkaniom z psychologiem mogłaby Pani nabrać pewności siebie, podbudować swoją samoocenę, a to przyczyniłoby się do osłabnięcia lęków i poprawy jakości Pani życia.

Pozdrawiam serdecznie!

redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty