Brak sensu życia - moja psychika jest wyniszczona...
Witam, mam 18 lat. Trafiłam tu, ponieważ podejrzewam u siebie stany depresyjne, chciałabym prosić o pomoc. Żeby jednak zrozumieć moją sytuację, muszę najpierw ją przedstawić. Za praprzyczynę uznaję moją matkę. Wszystko zaczęło się, gdy miałam 9-10 lat; dowiedziałam się, że matka choruje. Jej choroba jest nieuleczalna, ale może być 'zatrzymana' w rozwoju, przez kilkanaście lat trwać w uśpieniu. Od tamtej pory zaczęła się gehenna, której jako mała dziewczynka nie rozumiałam. Rodzina ze strony matki mieszka daleko, na wsi, ponad 300 km od mojej miejscowości. Zaczęli oni uznawać, że chorobę spowodowaliśmy my - ja, mój brat, ojciec, z babcią na czele. Mam świadomość, że akurat babcia ma trudny charakter, chce aby wszyscy się jej słuchali, wszystko ma być po jej myśli. Dopiero mając 15-16 lat zrozumiałam w pełni, jaką winą obarcza rodzina ze strony matki moją małą rodzinę. Matka całkowicie się ich słucha, ślepo wierzy im, że to choroba na tle nerwowym, mimo że lekarz mówił, że to choroba genetyczna. Jest to kobieta strasznie słaba, podatna na wpływy, jej rodzina ze wsi jest dla niej absolutem, nawet jeśli gadają najgorsze rzeczy. Przez to nasze stosunki się załamały - mam dość słuchania ciotek mówiących, że nie kocham matki, że ojciec przekupuje mnie i brata, że gdyby matka miała pieniądze to bym ją bardziej kochała itp. Najlepsze jest to, że ciotki potrafią marudzić na to, jak zajmujemy się matką, ale same nic w tym kierunku nie zrobią. Gdy matka pojechała do nich na dwa miesiące, cieszyły się, że odjeżdża. Gorszej hipokryzji nie widziałam. Denerwuje mnie to, że te wszystkie ciotki są tak dwulicowe, a matka dalej im wierzy... Mam wrażenie, że matka podupadła na zdrowiu psychicznym, potrafi mówić i robić rzeczy tak niewyobrażalne, że chce mi się płakać. Gadanie typu, że pieniądze na studia powinnam zarabiać na ulicy są na porządku dziennym. Skończyło się na tym, że zdegradowałam swoją wrażliwość na cokolwiek - gdy matka się przewróciła, potrafiłam patrzeć na nią i tylko patrzeć, nigdy jej nie pomogłam, gdy widzę jej łzy zwyczajnie się śmieję. Gdy nadchodzi noc myślę o tym wszystkim, ostatnio zaczęłam się bać, bo biorę pod uwagę możliwość, że to ja spowodowałam chorobę matki, ale mój rozum wie, że to nieprawda! To jest straszne... Teraz widzę, że sama mam zniszczoną psychikę, przez ciotki, przez matkę... Zawsze byłam trzymana na smyczy, ale gdy widzę jakąś formę ucieczki od razu z niej korzystam. Miałam grupę naprawdę świetnych przyjaciół, jednak oni mnie nie rozumieli - wystarczyło, że przy każdym z nich pokazałam maskę wesołości i myśleli, że wszystko jest w porządku. Każdego jednak stopniowo odtrącałam, teraz nie mam nikogo. Niedawno, 3 miesiące temu, poznałam pewne towarzystwo, które ma podobne problemy jak ja. Zaczęliśmy razem pić, palić, wszystko na raz... Najgorsze są tabletki, bierzemy je w naprawdę dużych ilościach. Czuję, że tak naprawdę nie mam osoby, której mogłabym to wszystko powiedzieć i zostać w 100% zaakceptowaną. Zaczęłam tak się bawić różnymi maskami, że sama nie wiem jak wygląda moje prawdziwe "ja". Nie mogę znaleźć sensu w życiu, wszystko sprowadza się do choroby matki. Tkwię w postanowieniu, że nigdy nie założę rodziny, nie chcę być taka jak ona. Sama wyniszczam się od środka.