Cichy krzyk... rozbity o obojętność...
Od 4 klasy podstawówki (czyli 6 lat) cierpię na depresję... Chodzę do psychiatrów, psychologów, biorę leki (zapisanych w psychiatryku w zeszłym roku N*** 300 mg dwa razy dziennie i F*** 10 mg raz dziennie)... Parę razy nawet (dokładnie trzy) byłam hospitalizowana... I nic to nie daje. Miałam 38 prób samobójczych... w 1 gimnazjum poznałam Mariusza i zaczęłam palić (papierosy i trawę) i pić (i piwo, i wódkę, byle się upić)... Potem poznałam Piotra... Doszła jeszcze feta (amfetamina)... W lutym zeszłego roku trafiłam do szpitala po kolejnej próbie samobójczej... Okazało się, że byłam (tak, byłam to dobre słowo) w ciąży... Poroniłam i znalazł się kolejny powód do obwiniania się i prób samobójczych, ucieczek z domu, libacji alkoholowych i narkotyków... Wyobrażam sobie, że mam te dziecko, którego nie mam... Często je widzę w wyobraźni... Kochałam je, chociaż o nim nie wiedziałam... to był 4 miesiąc... Jakoś nie specjalnie zwracałam uwagę na brak okresu, przez te libacje nawet nie pamiętałam o czymś takim... A ostatnio próbowałam zabić się, przedwczoraj... Tradycyjnie, nie wyszło... Myślę tylko o śmierci... Nie mam już nadziei, że jutro będzie dobrze... Proszę... Błagam o pomoc...