Co ze mną jest nie tak: czy to depresja?
Witam!!! Mam 26 lat. 3,5 rocznego synka i męża z którym jestem od 5 lat (w związku małżeńskim od 3). Kiedy pojawiło się dziecko między nami zaczęło robić się co najmniej dziwnie... Zmęczenie spowodowane opieką nad noworodkiem sprawiło, że zaczęły pojawiać się ciągłe kłótnie. Synek rósł, obowiązków było mniej i nastąpiła sielanka. Aż do momentu wyjazdu męża na misję do Afganistanu. Wtedy zaczęły się moje problemy z teściami. Obarczyli mnie winą za pobyt ich syna na wojnie, wyzywając przy tym okropnie (pozwolę sobie przytoczyć, iż padły słowa na "k....", "dz...", "sz....", "materialistka") - totalnie bezpodstawne i do tego wypowiedziane pod wpływem alkoholu (teście od niego nie stronią). Naturalnie o wszystkim poinformowałam męża, który stwierdził, iż im "nagadał". Po jego powrocie na 2 tygodnie zapanowała sielanka. Aż zaczęłam zauważać, że krzywda jaką wyrządzili mi jego rodzice jakby nie miała zupełnie znaczenia dla mojego męża. Ciągle do nich wydzwaniał (wiem rodzice to rodzice), ale sposób w jaki z nimi rozmawia, sprawia, iż mam poczucie, że o tych złych słowach wypowiedzianych pod moim adresem nigdy nie było mowy, tak jakby nie wyrządzili żadnej krzywdy. Sam z resztą podczas jednej kłótni zaznaczył, iż on niczego takiego nie usłyszał i nie sądzi by jego matka była do tego zdolna. Gdy stwierdziłam, iż nie życzę sobie by nasze dziecko miało kontakt z kimś, kto tak źle wypowiada się o jego matce, do tego z ludźmi u których alkohol jest na porządku dziennym, a co drugie słowo to przekleństwo - zbeształ mnie strasznie, stwierdzając, iż nie zabronię kontaktów jego rodziców z wnukiem (dodam, iż dziadkowie nigdy nim się nie interesowali, ani razu nie odwiedzili, nigdy nie dostał od nich nawet lizaka). Boli mnie strasznie, że mąż w ogóle i nie wierzy i nie staje po mojej stronie. Od jego powrotu z Afganistanu mino pół roku. Przez ten czas stałam się strasznie nerwowa. Mała błahostka (w postaci np. niedomkniętej szuflady z bielizną) totalnie wyprowadza mnie z równowagi, wybucham złością i agresją, ciągle wypominam mężowi jaką krzywdę wyrządzili mi jego rodzice, że dosłownie przez ich patologiczny stan stałam się jednym wielkim kłębkiem nerwów. Denerwuję się na dziecko, gdy tylko niechcący wyleje kroplę soku. Chodzę w nerwach całymi dniami. Wieczorami gdy dziecko uśnie, płaczę w poduszkę, jaką jestem złą matką i żoną. Gdy mąż wychodzi do sklepu, staję w oknie i patrzę, czy oby na pewno idzie w dobrym kierunku, czy rozmawia przez telefon (sprawdzam jego komórkę i widzę, iż kasuje nr wybierane do rodziców, podczas gdy bilingi przychodzące do domu pokazują, iż dzwoni tam co kilka dni i to "zatajanie" doprowadza mnie do szału). Małżeńskie łóżko zamieniłam na spanie z dzieckiem, gdzie spokojnie mogę w nocy się wypłakać w poduszkę, jak bardzo mi źle ze sobą i zwymyślać męża w myślach, za to iż nie jest ze mną szczery, że nie staje w mej obronie). Każdy dzień to katorga. Byłam u lekarza internisty skierował mnie na badania i zachowawczo przepisał środek A…, który nic nie daje. Wyniki też mam w porządku. Tarczyca, która sądził, iż może być podłożem nadmiernych nerwów w porządku, cukier także, wszystkie wyniki ok. A jednak nerwy pozostają. Wiem, że powinnam udać się do specjalisty typu psycholog. Niestety nie mam na to w ogóle czasu. Mieszkam w małej mieścinie i takiego specjalisty tutaj nie ma. O wyjazdy do miasta na terapie nie ma mowy, ze względu na obowiązki przy dziecku i brak dojazdów. Już nie wiem, może powinnam poprosić lekarza o silniejsze środki, które mnie wyciszą. Czy faktycznie ze mną coś nie tak, a może już czas zakończyć ten "toksyczny" związek i zacząć żyć na nowo? Proszę o poradę. Pozdrawiam Małgorzata