Czy ja jestem skazana na śmierć? Gdzie szukać pomocy?
Mam 19 lat, od dwóch lat spotykałam się z A. (21 l). W ostatnim czasie A. przyznał się, że jest uzależniony od środków psychoaktywnych. Podjął terapię w jednym z toruńskich centrów zwalczania narkomanii. Utrzymywał abstynencję przez 2 miesiące, aż się złamał. Od 3 tygodni nie chodzi już do swojej terapeutki, nie odzywa się do mnie i swojej mamy całymi dniami, tygodniami. Ja od leków uspakajających cała się trzęsę, mam nocne koszmary, jego rodzina nie ma na niego wpływu. Matka groziła mu już policją, prosiła aby zwrócił się do ośrodka leczenia uzależnień, on jednak z nikim się nie liczy, wyniósł się z domu do starego domku po dziadku i żyje tam sam na własną rękę. Właściwie to doszły mnie słuchy, że przyjeżdża tam co parę dni zanocować. Kocham go jak szalona, bardzo się martwię o niego i nie umiem sobie radzić z tym problemem. Podejmowałam już współpracę z psychologami, jednak żaden nie potrafił mi pomóc. Targnęłam się też na własne życie, jakieś trzy razy, niestety bezskutecznie.
Chodzę do liceum, stałam się aspołeczna i nie mogę skupić się na nauce. Nie mam na nic ochoty, stale myślę o A. i o śmierci. Przy życiu podtrzymuje mnie myśl, że może A. się odezwie i zechce ze mną normalnie żyć. Nie odbiera ode mnie telefonów, pisałam mu nawet o tym, że się zabiję i to nie przyniosło skutku. Czy ja jestem skazana na śmierć? Jest szansa, że będę mogła wieść normalne, spokojne życie u boku ukochanego A.?