Czy mam zaburzenia depresyjno-lękowe?
Zacznę od tego, że moje problemy biorą się z wieloletniego, nieudanego związku, w którym tkwię od 8 lat. W tej chwili mamy już 2-letnią córeczkę, co dodatkowo komplikuje sprawę. Nasz związek od początku daleki był od ideału, ale dopiero kiedy zaszłam w ciążę przejrzałam na oczy.
Od czwartego miesiąca miałam skurcze i musiałam leżeć w łóżku, co niestety nie przeszkodziło mojemu partnerowi w codzienny spotkaniach z kolegami. Niestety ciąże praktyczne przeleżałam sama i nie mogłam pozwolić sobie na leżenie, a do tego jego nocne powroty dodatkowo powodowały stres. Już wtedy chciałam wrócić do rodziców, ale ich sytuacja mieszkaniowa absolutnie na to nie pozwala - po tygodniu spędzonym tam, ze łzami w oczach, musiałam wrócić. Po porodzie było gorzej - zawsze sama z płaczącym dzieckiem, kolki, nocne karmienia. Były dni, że nie jadłam nic do godz. 17, a mój partner miał w tym czasie czas na wszystkie swoje przyjemności. Przemęczona, załamana - odebrał mi całą radość z ciąży, macierzyństwa nie miałam w nim wsparcia.
Po roku znów zdecydowałam, że nie mogę w tym tkwić. Tym razem pozostałam we wspólnie wynajmowanym mieszkaniu, natomiast mój partner, z poczuciem wielkiej krzywdy jaką mu wyrządziłam, wyprowadził się. Jednak przeliczyłam się - rodzice nie byli w stanie mi pomagać i mimo podjęcia pracy w niepełnym wymiarze godzin plus zasądzone alimenty - nie dawałam rady finansowo. Popełniłam wtedy największy błąd, ponieważ po 6 miesiącach pozwoliłam się wprowadzić ojcu mojej córeczki ponownie, o co usilnie zabiegał. Miałam nadzieję, że może coś zrozumiał, chociaż wiedziałam, że gdyby nie względy finansowe, wolałabym tego nie sprawdzać.
Po kilku miesiącach wszystko wróciło. Moje paskudne poczucie zmarnowanego życia, wieczne zdołowanie, wstyd przed ludźmi (znajomymi i rodziną) z powodu wiecznych rozstań i powrotów. Oczywiście, tak jak się spodziewałam, mój partner dalej wolał życie towarzyskie, w którym nie uwzględniał mnie, bo przecież ktoś musi zająć się dzieckiem. Oczywiście czasami razem wychodziliśmy, ale musiała to być moja inicjatywa i musiałam się zatroszczyć o opiekę nad córeczką, ponieważ to nigdy nie był jego problem.
W tej chwili jestem u kresu wytrzymałości psychicznej z powodu bezradności. Straciłam wiarę we własne siły i możliwości. Boję się, że nie poradzę sobie sama. Jeśli znajdę pracę, to po opłaceniu opiekunki nie dam rady opłacić mieszkania i żyć. Zrobiłam się bardzo nerwowa, podczas kłótni reaguję bardzo agresywnie i wulgarnie, czego potem bardzo się wstydzę. Płaczę codziennie, nie potrafię myśleć o niczym innym, jak tylko o swoim beznadziejnym życiu. Do tego wiem, że rodzina mojego partnera postrzega mnie jako osobę, która nie docenia tego, że ktoś na nią pracuje i utrzymuje i że wymagam za dużo. Niestety jak dla mnie pieniądze to nieszcześliwe życie bez partnerstwa, więzi, wsparcia, lojalności i przede wszystkim miłości.
W nocy zrywam sie ze strasznym kołataniem serca, czasami uspokajam się, a czasami przeradza się to w stany lękowe - czuję, jakbym trzęsła się od środka, boję się, że umrę, ponieważ serce wali szybko, jak szalone i nie chce się uspokoić, a czasami trzęsę się naprawdę i nie mogę opanować mięśni, zwłaszcza nóg. Często wiąże się to z dolegliwościami żołądkowymi. Jestem przerażona, ponieważ boję się tego, co jeszcze może się stać. Na drugi dzień jestem niewyspana, przemęczona. Nie zdarza się to codziennie, ale nigdy nie wiem kiedy się tego spodziewać.
Czy powinnam udać się do specjalisty? Czy taka wizyta pomoże, jeśli nie rozwiażę wcześniej swoich problemów, które uważam za przyczynę tych dolegliwości? Jak mam odzyskać spokój? Chcę, żeby moja córeczka miała normalną mamę, a nie wiecznie podłamaną histeryczkę, ktorą wszystko wyprowadza z równowagi.