Czy moja narzeczona ma depresję? Jak mogę jej pomóc?
Witam. Mam poważny problem z moją narzeczoną. Mamy po 22 lata, nasz związek trwa 5 lat. W te wakacje mieliśmy bardzo poważny kryzys. Ona powiedziała, że potrzebuje przerwy, gdyż czuje się przeze mnie ignorowana i zaniedbywana.
Gdy pojechała do swojego domu ja siedziałem w sieci i czytałem o "zróbmy sobie przerwę". W ocenie internautów to niemal zawsze początek końca związku. Postanowiłem walczyć, kupiłem pierścionek, kwiaty, etc. i pojechałem się oświadczyć. Zostałem zaakceptowany, ale co niepokojące - dopiero następnego dnia, po długiej i dla nas obojga płaczliwej rozmowie moja ukochana "uwierzyła mi". Następne dwa tygodnie były niezwykle kłótliwe.
Z czasem odkryłem, ze przeniosła część swoich uczuć na swojego internetowego znajomego i odmówiła zerwania z nim kontaktów, twierdząc, że to tylko przyjaciel. Potem mieliśmy 2 tygodnie wczasów (ale zero intymności - wakacje z jej rodzicami) i generalnie jakoś zaczęliśmy lizać rany wspólnie, i choć wątki które prawie doprowadziły do naszego rozstania wciąż się przewijają wydawało mi się, że wszystko idzie ku dobremu.
Zauważyłem jednak niepokojące objawy u mojej narzeczonej. Sama skarżyła się na niepokój, potem lęk. Ostatnio przyznała się, że myślała "że było by mi lepiej, gdyby coś sobie zrobiła". Dostrzegłem także jakąś lękliwość w jej zachowaniu, np. ja mówię poważnym tonem "muszę ci coś powiedzieć" z zamiarem dodania "jesteś najwspanialsza na świecie" czy coś w tym stylu i widzę przerażenie na jej twarzy. Bywa apatyczna, zmniejszyło się jej libido. Poskładałem to sobie do kupy i najpierw myślałem, że odreagowuje zmęczenie, ale jest taka już od 2 tygodni.
Jakiś czas temu skończyły się nasze kłótnie, moja narzeczona jak gdyby skapitulowała - uznała, że nasz kryzys był jej wyłączną winą i co jakiś czas mi to powtarza. Nigdy nie twierdziłem, że była to tylko jej wina i nie przyznawałem jej racji, a gdy tak mówiła - protestowałem. Jakiś czas temu wytłumiłem wszystkie żale ze swojej strony, staram się unikać drażliwych tematów, przebywam z nią tak długo każdego dnia jak to tylko możliwe. Skupiam się na wspólnym planowaniu naszej przyszłości (lubi to), oglądamy gazetki z meblami etc.
Ona ma teraz jeszcze egzaminy jakieś na studiach, gonię ją trochę do nauki, bo sama nie chce się do tego zabierać, ale podkreślam, że to nie są istotne rzeczy, że nie musi przywiązywać do tego zbyt wielkiej wagi, zapewniam, że nigdy jej nie opuszczę, że zawsze jestem pod ręką, gdy chce pomilczeć lub porozmawiać, generalnie staram się zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa. Jak na razie nie ma rezultatów, powiedziałbym, że jest gorzej, że rozbiła się bardziej, odkąd upewniłem ją, że przy niej będę i się o nią zatroszczę. I jeżeli to pomoże, minie jej ten stan, to nie mam nic przeciwko. Ale po małym rozpoznaniu na temat depresji i lęku obawiam się, że poprawa może nie nastąpić.
W związku z tym chciałbym zapytać kiedy powinienem porozmawiać z nią o psychologu, czy powinienem udać się tam z nią, czy jest coś co robię źle lub coś co mogę zrobić? Zrobiłem "w imieniu" narzeczonej test na depresję i uzyskałem 35 pkt., choć oczywiście opierałem się w dużej mierze na swoich ocenach i spostrzeżeniach. Ja sam uzyskałem 18 pkt.