Czy to depresja, czy coś innego? Nie mam już siły...
Witam, jestem tutaj, bo nie wiem, gdzie szukać pomocy. Mam 24 lata i kończę studia. Studia magisterskie musiałam zacząć zaocznie, dostałam pracę, mieszkam z rodzicami. Pracodawca umożliwił mi podjęcie drugich studiów. Było super, do czasu. Wszystko zaczęło się walić, kiedy rzucił mnie narzeczony po sześciu latach związku, przez jakiś czas nękał mnie w przykry sposób chyba z czystej złośliwości. Dowiedziałam się, że zamieszkał z nową dziewczyną, podczas gdy ja nie mogłam sobie na to zasłużyć przez tyle czasu. Już wtedy było mi bardzo źle i smutno, chociaż miałam nadzieję, że mi przejdzie, tym bardziej, że były wreszcie przestał się odzywać. Poznałam nowych ludzi, w pracy szło mi dobrze, na studiach również. Jesienią zaczął mi dokuczać uporczywy smutek, stałam się płaczliwa, nie mogłam spać. Bardzo przytyłam, zaczęłam chorować na różne zapalenia. Straciłam motywację do czegokolwiek. Teraz jest jeszcze gorzej. Cały czas chce mi się płakać, złoszczę się i przejmuję wszystkim, prawie cały czas chce mi się spać, właściwie tylko bym spała. Nie jestem w stanie wykonać żadnego obowiązku, nie chodzę na uczelnię, nie uczę się na egzaminy, nie napisałam ani jednego zdania pracy magisterskiej, chociaż wiem, jak ją napisać i mam materiały w komplecie. Jeśli pójdę na zajęcia, to wstaję po godzinie i wychodzę. Nie jestem w stanie wykonać żadnej czynności w pracy, po prostu wchodzę do gabinetu i siedzę patrząc w okno... mam potworne zaległości i wiem o tym, ale nie robię nic, bo nie mogę. Doprowadziło to do tego, że prawdopodobnie nie zaliczę roku na jednych i drugich studiach, a w dodatku będę miała kłopoty w pracy. Jeśli zawalę studia, mama się załamie. Wiem to i jeszcze bardziej mnie to przygnębia, płaczę, ale nic nie robię. Zaczęłam bardzo dużo palić, ukrywam przed rodzicami ilość palonych papierosów, bo się wstydzę. Chcę się wynieść, wyprowadzić do przyjaciół do innego miasta, a tym zawiodłam matkę i jeszcze bardziej mnie to dobija. Czasem bywają dni, kiedy nie mogę nawet pójść do sklepu, zaniedbuję swojego ukochanego kota, zaniedbuję siebie, mieszkam w zasyfiałym pokoju, w brudnej pościeli... Mam kłopoty z pamięcią i koncentracją, zdarza mi się zapomnieć, co miałam zrobić godzinę temu. Nie chce mi się gotować sobie ciepłych posiłków, jem prosto z lodówki byle co. Jedyne chwile, które spędzam z przyjemnością, to zakrapiane alkoholem imprezy z przyjaciółmi. Nikomu nie mówię o swoich problemach, każdy myśli, że jest okej, a ja udaję, uśmiecham się, żartuję. Ale ostatnio udaję, że mam coś do zrobienia, żeby się z nimi nie spotkać. Potem dręczy mnie poczucie winy. Wiem, że to wszystko moja wina, że gdybym się zmotywowała, to wyglądałoby to inaczej, ale jestem za słaba, nie stać mnie na motywację, nie umiem wziąć się w garść. Cały czas siedzę w pokoju i patrzę przed siebie. Fantazjuję na temat własnej śmierci, a przecież nie chcę się zabić, ale te fantazje są silniejsze ode mnie. Chciałabym zapaść w śpiączkę, albo spakować się i odejść w świat, przenieść się w swoją wyobraźnię, zrobić cokolwiek, aby nie być tym, kim jestem w świecie, w którym żyję. Mam dość poczucia winy, dość zaległości, czuję, że to się źle skończy, że nie wytrzymam dłużej.