Dlaczego nie umiem żyć?
Mam 21 lat i aktualnie robięe nic. Bo tylko tyle potrafię. Czynnikiem mojego zachowania jest praktyczny brak pracy już od 3 lat. Te moje nic objawia się tym, że kładę się spać o 10 wieczorem i budzę się o pierwszej rano. Z początku ją szukałam przez urząd pracy i inne, ale nic to nie dawało, dopiero w ostatnim roku się „na chwilę obudziłam”, bo dano mi staż na 5 miesięcy, ale staż się skończył i znowu nie mam co robić (staż miałam w archiwum pewnej instytucji). Znowu budzę się bez celu. To cud, że w ogóle to piszę, bo i tak wydaje się mi to bezcelowe. Ale jeśli już zaczęłam, to wypadałoby skończyć… Skoro wszyscy myślą, że jestem nikim, niech tak będzie. I tak nienawidzę ludzi, którzy pytają, dlaczego nic nie robię…Co za ironia, ja nic nie robię? To kto szuka pracy? Oprócz tego byłam w wielu miejscach, a jedyne co usłyszałam: „Przykro mi, jest pani za wolna...” lub „Przepraszamy, ale do tej pracy potrzebujemy osoby innego pokroju "... I tak pozostałam z niczym. Po co mam się starać, skoro z góry wszyscy mnie skreślają? Nienawidzę ludzi, bo wszyscy chcą mnie skrzywdzić. I mimo że mam nadzieję że tacy nie są, zawsze na to samo wychodzi. Tak, nie mam znajomych. Nie miałam nigdy przez całe życie. Zawsze siedziałam sama w szkole i dobrze, przynajmniej miałam szanse śnić, bo tylko tam mogę być szczęśliwa. Kiedyś na praktykach ktoś mnie spytał, dlaczego jestem taka cicha? Dlatego, że nie mam nic do powiedzenia i tak by mnie nikt nie zrozumiał. Pozatym nienawidzę i boję się ludzi…Boje się, że wyrządzą mi jak zwykle krzywdę, a ja nie będę umiała zareagować. I po co mam wstawać skoro i tak umrę, im szybciej, tym lepiej. Oni tylko czegoś chcą, coś konkretnego, a ja nic konkretnego nie potrafię. Istnieję bez celu, bo wszystko za co się wezmę, obraca się w pustkę i bezcelowość. Właśnie w tej chwili chciałabym się znów położyć, śnić o rzeczach, ludziach, miejscach, które sprawią, że będę przez chwilę szczęśliwa, nim szara codzienność zmiażdży mnie na proch. Pisze, budzę się na chwilę. Chodzę do darmowej policealnej szkoły, by przeżyć, bo mam tylko rentę po ojcu, tylko póki się uczę, dzięki temu mogę starać się opłacić sprawunki. Wiem, że to się skończy, pracy nigdy nie znajdę. Jedyne co słyszę w urzędzie, to, cytuję, "a może chce pani założyć działalność gospodarczą?” Z czego? To ledwo starcza mi na życie, kredytu nie otrzymam, bo nie mam zdolności, a i pomysłu też nie mam. I tak wracam powrotem do snu... by obudzić się na zajęcia w sobotę i niedziele, co tydzień, by znów tam mnie nikt nie rozumiał. Z tego, co wiem, to zostały 3 bądź 4 lata i zostanie mi zabrane, i tak to niewiele, co mam. Potem pozostaje mi się powiesić, ale wiem, że tego nie zrobię, bo jestem strasznym tchórzem. Do tego czasu szukam, czekam i mam nadzieję, że coś się zmieni. Lecz się nie zmieni. Moja przeszłość, to czarna dziura. Moja przyszłość, a na razie to stoję na środku i nie wiem, gdzie iść. Wszyscy tylko patrzą i idą dalej. Może się boją jak ja?