Jak mam żyć?
Dzień dobry, boję się tego, co się ze mną dzieje. Nie skłamię, jeśli napiszę, że przez ostatnie 2 lata bardzo się zmieniłam, posmutniałam, straciłam jakiś sens życia, bycia, nie mam celów, a jak uda mi się coś osiągnąć, to nawet nie zdaję sobie z tego sprawy, cieszę się tylko przez chwilę. Miałam problemy ze zdrowiem, przez antybiotyki pogorszyła się moja odporność i zachorowałam na zapalenie pochwy, właśnie ok. 2 lat temu. Już wtedy był to dla mnie ogromny problem, dlatego, że miałam (i nadal mam) chłopaka, po prostu wstydziłam się tego, tym bardziej, że dbam o higienę, prowadzę, wydaje mi się, zdrowy tryb życia, a mimo to, pojawiła się taka dolegliwość. Kiedy ją leczyłam przez długi okres, była chwila przerwy, potem choroba znów powracała. Pani ginekolog przepisywała mi tylko kolejne leki, a ja, z nadzieją, że ten akurat pomoże, brałam je. Nawet rozpoczęłam współżycie z myślą o tym, by móc później zaaplikować prawidłowo lekarstwa... To też zrobiło na mnie duże wrażenie, ale już staram się na to patrzeć trochę z innej strony. Około pół roku temu zmieniłam lekarza, z moim zdrowiem jest lepiej, choć z niewielkimi przerwami. Ponadto każdy stosunek nie kojarzy mi się z przyjemnością, tylko z "nawrotami choroby". Straciłam wiarę, że "wszystko się ułoży", jak mówi mój chłopak (który bardzo stara mi się pomóc). W moim domu panuje nerwowa atmosfera, wszyscy się kłócą z byle powodu, a ja mam wrażenie, że jestem nikim, mam 22 lata, a to właśnie czuję... ciągle słyszę: nie umiesz, nie zrobisz, nie masz dobrego stylu, a co ludzie powiedzą, jesteś za młoda, co ty możesz wiedzieć o życiu. Moja mama ma już dość moich problemów, tego, że chcę się wyżalić, że jest mi źle, że np. znów jestem chora, po prostu nie może tego słuchać, nie umiemy ze sobą porozmawiać jak córka z mamą. Czuję się źle we własnym domu. Mój brat mnie nie szanuje, wyładowuje na mnie agresję (przy użyciu słów, np. zamknij się gówniaro…, dostaniesz raz i zobaczysz...), to jest bardzo przykre, czasem czuję, że go nienawidzę... Ale on powie swoje, wyjdzie z domu, zostawi mnie samą, po jakimś czasie wraca i niczego nie pamięta, po prostu jest OK... jak tak można? W ogóle nie wyobrażam sobie swojej przyszłości, nie wiem, jak mogłabym być matką, nie wiem, do czego ja się w ogóle nadaję, co ja mogę w życiu robić. Coraz częściej pojawiają mi się myśli o śmierci, najlepiej mogłabym się położyć i już nie wstać, nie potrafiłabym jednak popełnić samobójstwa, choć już kiedyś miałam takie myśli. Jak już wspomniałam, mam chłopaka, który mnie kocha i pociesza, ale to działa tylko przez kilka dni, potrafi mnie rozśmieszyć, ale też tylko na chwilę. On mówi o wspólnym życiu, rodzinie, a ja... ja nie wierzę w to, że kiedykolwiek będę mogła być szczęśliwa tak na stałe, dlatego już nie raz mówiłam, żebyśmy się rozstali, żeby znalazł kogoś, kto mu da szczęście, z kim ułoży sobie normalne życie, pozbawione smutku. To nie jest kwestia tego, że on mi się nie podoba, nie umiem nawet powiedzieć, że go kocham, boję się też, że może mnie kiedyś zdradzić, że będę cierpieć… to jest trochę głupie nastawienie, ale nie potrafię tego zmienić. Proszę mi powiedzieć, co zrobić. Może najlepszym rozwiązaniem byłaby wyprowadzka z domu, ale nie mam niestety na to pieniędzy ani pracy - studiuję dziennie. Czy muszę się leczyć? Może jest na to jakiś sposób, jak nauczyć się inaczej patrzeć na swoje życie...? Proszę o pomoc… Marzena