Czy jest jakaś szansa na to, że jeszcze będę kiedykolwiek normalnie żyć?
Od razu ostrzegam, że mam zamiar opisać tutaj sporo i wiem, że nie będzie to życiorys najwyższych lotów – po prostu nie wiem jak wszystko w jednej linii opisać – rozdzieliłem to więc na kilka osobnych zagadnień.
Niedawno skończyłem 18 lat, a mój problem polega na tym, że być może mam depresję. Celowo pisze „być może” ponieważ nigdy nie byłem u odpowiedniego lekarza i nigdy nie została ona zdiagnozowana, poza tym w dzisiejszych czasach słowo „depresja” jest nadużywane. Nie wiem czy zacząć opisywać od początku czy może wpierw opisać mój problem ogólnie. Chodzi o to że jestem nieśmiały, samotny i wygląda na to, że mam fobię społeczną oraz depresję. Nie mam przyjaciół, znajomych mniej niż 5. Uczucie obniżonego nastroju występuje u mnie od co najmniej 3, lat (najstarszy przypadek który pamiętał miał miejsce w 2 klasie gimnazjum, teraz idę do klasy maturalnej liceum), trzymam to w tajemnicy przed rodziną, nie mam z kim o tym porozmawiać.
No więc urodziłem się w 1992 roku, do końca szkoły podstawowej wydawało mi się (i wszystkim naokoło), że jestem normalnym, zwykłym dzieciakiem, jak każdy inny. Ludzie mówią, że wiele się pamięta z dzieciństwa, ja właśnie prawie niczego nie pamiętam, tylko jakieś pojedyncze sytuacje, przebłyski - nie jest tego wiele. Być może z czasem te wspomnienia wrócą - być może celowo ich nie pamiętam. Nie potrafię opisać jak spędzałem wolny czas (mam na myśli moje życie przed gimnazjum), wydaje mi się że już wtedy nie miałem zbyt wielu znajomych, przyjaciół też nie pamiętam. Moje najdalsze „ciągłe” wspomnienia sięgają gimnazjum, mniej więcej od tego samego okresu co pamiętam moje pierwsze „doły”.
W gimnazjum uczyłem się dobrze, przyjaciół nie miałem (wyjątkiem tu będzie pewna osoba – Magda – „przyjaźniliśmy się”, ale głównie dlatego, że nasze mamy są przyjaciółkami, z końcem gimnazjum kontakt się urwał, mimo iż teraz jesteśmy w tej samej szkole), ale chyba się jeszcze tym nie przejmowałem, ponieważ w klasie tworzyliśmy pewną paczkę (rozrabialiśmy jak się dało), ale tylko zaraz po szkole – potem się nie spotykaliśmy. Poza klasą nie miałem żadnych kontaktów z ludźmi (poza rodziną). Znów nie pamiętam jak spędzałem swój wolny czas.
Pierwsze moje problemy (przynajmniej te, które pamiętam) zaczęły się mniej więcej w drugiej klasie gimnazjum. Nie pamiętam z czego to się rozwinęło i jak w ogóle do tego doszło, ale odkryli, że jestem świetnym workiem treningowym i w ogóle jak worek kartofli do wyżywania się. Pamiętam, jak np. zaciągali mnie do toalety i głowa w muszlę albo ukochana "baza" - ktoś krzyczał to magiczne słowo, a wszyscy w zasięgu zaczęli za mną biec, a gdy ktoś mnie złapał, wskoczył na mnie i tak wszyscy jeden na drugiego - masy często z 10-15 ludzi.
To tylko wierzchołek góry lodowej - te i wiele innych "atrakcji" miałem okazję doznawać prawie dwa lata (m.in. nie raz mnie opluwano, bito, rzucano we mnie czym popadnie, a zawsze prowodyrami przez całe gimnazjum byli ci sami ludzie – chyba z 2-3 osoby, a za nimi z 7-8 innych, które robiły co im się kazało). Żaden nauczyciel tego nie wiedział, nikomu o tym nie mówiłem, mimo iż wiedziała o tym prawie cała szkoła (do tych zabaw dołączali się z mojej klasy i po kilka osób z 3-4 innych klas) nikt nie zadał sobie trudu by to komuś zgłosić. Chyba od tamtego okresu zacząłem się bać ludzi.
Pierwszy przypadek mojego obniżonego nastroju jaki pamiętam miał miejsce na trzydniowej wycieczce do Zakopanego (chyba jakoś w kwietniu czy maju drugiej klasy gimnazjum, czyli w 2007 roku) gdzie zacząłem czas spędzać samotnie, nawet pamiętam dwa ogniska – na obu siedziałem gdzieś z boku sam. Chyba w drugiej połowie trzeciej klasy zacząłem zdawać sobie sprawę że przydało by się mieć kogoś, dziewczynę, przyjaciela albo chociaż grupkę zaufanych znajomych, już wtedy zdawałem sobie sprawę z mojej nieśmiałości, ale jeszcze nie znałem słów „osamotnienie”, „fobia społeczna” czy „depresja”.
Raz pamiętam przypadek co na lekcji pociąłem się nożyczkami (nie pamiętam dlaczego, na pewno nie w celu chwalenia się – zrobiłem to raczej dyskretnie), jedna koleżanka to zauważyła, powiadomiła wychowawczynię, ona moją mamę i potem wzięła mnie do psychologa (wtedy myślałem że do psychologa, okazało się, że zaliczyłem wizytę u psychiatry). Nie pamiętam dokładnie wizyty, pamiętam jedynie, że kłamałem ile było można, bo wiedziałem, że ta pani wszystko odpowie mojej mamie, w efekcie niczego nie powiedziałem, a wizyta nic nie dała. Postanowiłem, że nigdy więcej się nie potnę i jakoś jeszcze tego nie powtórzyłem.
Kończąc gimnazjum snułem plany i marzenia, że wreszcie będę wolny, wyzbędę się nieśmiałości, w liceum poznam ludzi, nadrobię stracony czas. Dostałem się do wymarzonego liceum na profil matematyczno-informatyczny, ale niestety przeliczyłem się. Myślałem, że przeszłość zostawię za sobą, ale ona niestety postanowiła krążyć za mną – z klasy do tego samego liceum poszło aż 6 osób z klasy i jeszcze kilka innych z klas równoległych. Niby nic, ale w klasie ulokowano chyba największego prowodyra tamtych wydarzeń. Załamałem się, nie wiedziałem co ze sobą zrobić. I obawy częściowo się sprawdziły – znów, pośród nowej grupy społecznej znalazłem się na dnie.
Przez te dwa lata nie było fizycznego znęcania, ale ludzie dowiedzieli się o mnie (oczywiście wszystko opowiedziane oczami prowodyra – a że jest osobą towarzyską i ludzie go lubą, to wszystko kupili ) i automatycznie zostałem spalony w oczach wszystkich. Prócz tego dalej mnie dręczył, może w mniejszym stopniu i bardziej dyskretnie no i to męczenie przybrało charakter męczenia psychicznego, nie fizycznego, też bardzo dużo ludzi nastawił przeciwko mnie. Ogólnie bardzo wkurza mnie to, że jest lubiany, nikt nie zna go od prawdziwej strony, zawsze nosi „maskę” udając miłego gościa. Typowy dres, kibol nadużywający alkoholu, malujący ściany i nie mający szacunku dla innych ludzi (nie tylko wobec mnie).
Sam nie wiem jak wytrzymałem te kolejne dwa lata, trzymałem się na boku, nie poznałem ludzi. Pogodziłem się, że w oczach kolejnej grupy społecznej jestem zerem. Mam nadzieję, że gdy za rok wybiorę się na studia wreszcie zaznam spokoju i będę mógł ułożyć swoje stanowisko w grupie społecznej po swojemu, bez ingerencji osób z zewnątrz (ale znając moje szczęście i tak ktoś komuś coś powie i znów, przez kolejne 5 lat będę żyć w cieniu).
Opisałem mniej więcej swoją historię, ale celowo pominąłem trzy płaszczyzny mojego życia. Chodzi mi o hobby, życie uczuciowe i rodzinne, postanowiłem omówić je osobno. Wpierw opiszę swoje sprawy rodzinne. Niby rodzina OK, wszyscy są, ja, mój o 10 lat młodszy brat, tata i mama, nikt nie choruje, niby taka spokojna i szczęśliwa śląska rodzina, ale nic bardziej mylnego. Ja myślę, że oni swój wkład w wygląd mojego życia też mają. Odkąd pamiętam zawsze traktowali mnie surowo, np. w takiej trzeciej klasie gimnazjum musiałem być o 20.00 w domu, o 22.00 musiałem już spać (jeszcze w 1 klasie liceum tego wymagali), kiedy chciałem chodzić na imprezy, „osiemnastki” to zawsze mówili, żebym sobie odpuścił, bo całe życie przede mną, wszystko porównywali do swojej młodości – co mieli, a czego nie.
Mama jest uparta i na mało mi pozwalała, nie dało się w żaden sposób negocjować. Ojciec też surowo wychowany, zawsze wiele wymagał ode mnie, bardzo dobre wyniki, sprzątanie za sobą, wszystko miało być idealnie. Nigdy w życiu nie słyszałem, by byli ze mnie zadowoleni, nigdy nie usłyszałem „jestem z ciebie dumny”. Raz pamiętam nawet, że zainstalowali oprogramowanie monitorujące komputer – co na nim robiłem, kiedy był włączany i nawet robił zrzut ekranu co jakiś czas (na szczęście szybko się o nim dowiedziałem i byłem w stanie odpowiednio wszystko maskować). Nawet jeszcze pół roku temu, gdy znajomy robił całonocne kameralne spotkanie, to mieli problem mnie puścić na noc. Na szczęście teraz gdy mam skończone 18 lat sprawy wyglądają trochę inaczej – nawet puścili mnie ze znajomymi pod namiot. Dodam chętnie jeszcze, że mama z zawodu jest nauczycielem co oznacza, że wszelkie wakacje i ferie siedzi w domu (uczy historii, WOS-u, etyki i wychowania do życia w rodzinie).
Teraz postaram się opisać swoje życie uczuciowe i w ogóle jeśli chodzi o znajomości i przyjaźnie. Do gimnazjum nie miałem żadnych znajomych ani przyjaciół, w sprawach uczuciowych także nic się nie wydarzyło. W gimnazjum jeśli chodzi o sprawy uczuciowe także nie wiele się zmieniło, przyjaciół dalej miałem brak (cały czas miałem jedynie tę Magdę, ale w zasadzie poza szkołą nie mieliśmy kontaktu). Jeśli chodzi o znajomych to byliśmy paczką na początku, zanim przerodziło się to w „znęcanie się nad słabszymi”. Dużo rozrabialiśmy, wszystko po szkole, bo potem, pod wieczór już się nie spotykaliśmy. Jeśli chodzi o liceum to od tego czasu w sprawach uczuciowych także nic się nie zmieniło, dalej jestem laikiem, nie liczę kilku jednostronnych miłostek (czyt. że zakochałem się w kimś, ale i tak bez zwrócenia uwagi strony drugiej), przyjaciół nie mam w ogóle, z tą Magdą, mimo iż chodzi do tej samej szkoły, kontakt się urwał, ma znajomych i przyjaciół, nie pisze nic na gadu-gadu więc myślę, że o mnie zapomniała. Paru znajomych się dorobiłem, chociaż sam nie wiem jak (ale jest ich dokładnie 4), każdy każdego zna, mimo iż najstarszy ma 19, a najmłodszy 16 lat – wszyscy byli lub są ministrantami. Z ludźmi ze szkoły kontaktów poza szkołą nie utrzymuję.
Kolej na część gdzie opiszę moje hobby. W gimnazjum interesowałem się pirotechniką, robieniem bomb, petard itp. (oczywiście cała klasa się tym interesowała), idąc do liceum z tego wyrosłem, zacząłem interesować się filmem (od strony technicznej – kręcenie, post produkcja, udźwiękowienie), a jako że od zawsze interesowałem się militariami od roku bawię się w Airsoft (poznałem sporo ciekawych osób – ale i tak nie utrzymuje z nimi kontaktu pomiędzy spotkaniami). W połowie drugiej klasy liceum zapisałem się na dodatkowy język – rosyjski – prowadzony przez panią bibliotekarkę. W zasadzie to wszystko jeżeli chodzi o moją historię życia.
Od co najmniej 3,5 roku mam stale obniżony nastrój, nie mam na nic ochoty, wszystko przestało mnie bawić, czuję że coś zabiera mi energię do życia, rzadko wychodzę poza dom, nie poznaję ludzi, zamknąłem się w sobie. Utrzymuję to wszystko w tajemnicy przed ludźmi (wiedzą o tym 3 osoby – te, które chcę, by wiedziały) i jak na razie idzie mi to dobrze. Wszystko co kiedyś sprawiało mi przyjemność teraz, szczególnie przez ostatni rok, stało mi się obojętne. Nawet zaczęło mi przeszkadzać towarzystwo innych osób i zaczynam się dobrze czuć w samotności. Zacząłem mieć problemy ze snem, nocami płaczę błagając Boga, że jeżeli nie jest w stanie zmienić mojego życia, to żeby chociaż mnie stąd zabrał.
W ludziach widzę same wady, nawet w sobie nie potrafię dostrzec zalet. Przestałem bać się śmierci, zacząłem się zastanawiać jak by to było beze mnie, ale jednocześnie nie chcę popełniać samobójstwa, nie mam jeszcze na tyle odwagi. Z jednej strony chciałbym zmian na lepsze, ale z drugiej już się przyzwyczaiłem do takiego życia. Najbardziej mnie dobija świadomość, że mam już za sobą 1/3 – 1/4 życia, a w sprawach miłosnych jestem na poziomie statystycznego polskiego 12-latka, nigdy nie byłem w prawdziwym związku, nigdy się nawet nie całowałem z dziewczyną, ba ostatni raz wtulony w dziewczynę byłem 4 lata temu na dyskotece, a co dziwnie, gdybym wysłał swoje zdjęcie wątpię, by ktoś uwierzył, że taka osoba może mieć jakiekolwiek problemy (nie jestem brzydki ani gruby).
Na ostatnie, osiemnaste urodziny życzenia prócz rodziny dostałem od aż 2 osób (liczę wszelkie możliwe drogi otrzymania życzeń – telefonicznie, gadu-gadu, e-mail czy portale społecznościowe). Mam sporo znajomości wirtualnych – z ludźmi z for internetowych czy przypadkiem poznanych. Od 2 lat rozmawiam z pewną dziewczyną też z Katowic, myślę, że sporo nas połączyło, mimo iż nigdy nie widzieliśmy się w realu, dużo się o mnie dowiedziała, ale kontakt umilkł – bardzo to we mnie uderzyło, zwłaszcza że obiecywała mi, że mi pomoże, spotkamy się itp. Prócz tego prowadzę kontakt też z inną kobietą z Katowic, starszą (23 lata), cierpi na depresję dwubiegunową oraz uczęszcza na psychoterapię. Ogólnie z każdej naszej rozmowy czerpię siły, ona namawia mnie żebym też poszedł po pomoc. Ogólnie jestem zadowolony, bo zaufała mi na tyle, by się przede mną otworzyć (planuję przenieść znajomość w rzeczywistość).
Co do tej psychoterapii zacząłem się nad tym zastawiać, ale niestety uczęszczanie na psychoterapię w tajemnicy przed rodziną jest niemożliwe, a nie po to trzymam to w tajemnicy przed najbliższymi, by im teraz wszystko powiedzieć. Z resztą ciekawe co by o mnie pomyśleli i jak by zareagowali gdyby zapoznali się z tymi wszystkimi powyższymi informacjami. Boję się przyszłości, nie wiem co mi przyniesie. Nadziei już się wyzbyłem, zawsze myślałem, że za rok to będę inny, sporo się zmieni, a w efekcie wszystko pozostawało takie samo, więc już niczego nie oczekuję. Boję się najbliższego roku, skąd wezmę motywacje do nauki? Czeka mnie studniówka na którą chyba nie pójdę – chyba najgorsze – najdłuższe wakacje życia (maj-wrzesień) i jeżeli do tego czasu moje życie się nie zmieni to nie wiem co ze sobą zrobię :/. Do tego nie wiem gdzie iść na studia (wierzyłem, że nie dożyję tego momentu).
Pytania: czy mam depresję? Jeżeli tak, to jaką? Czym mogła zostać spowodowana? Co mogę zrobić by poprawić sobie życie, jak przełamać nieśmiałość i niską samoocenę? Czy jest możliwa psychoterapia albo chociaż wizyta u psychiatry w tajemnicy przed rodziną? I chyba najważniejsze – czy jest jakaś szansa na to że jeszcze będę kiedykolwiek normalnie żyć? Bez pomocy specjalistów jest to możliwe? Nie pytam czy będę w stanie odrobić straty, bo jestem pewien, że nie dam rady tego zrobić – zawsze będę kilka lat za rówieśnikami. Ps. Przepraszam za taki chaotyczny styl, ale nie łatwo jest pisać o sobie i nie ukrywam że uroniłem kilka łez przypominając sobie niektóre fakty. Pss. Pozwalam na publikacje mojego życiorysu pod warunkiem, że zmienicie mi imię oraz miasto zamieszkania.