Jak pokonać nerwicę, która mnie wykańcza?
Pierwsze objawy nerwicy miałam w wieku 16 lat. Objawiało się to tym, że przestałam spać. Trwało to 2 tygodnie, trafiłam wtedy na prośbę mamy do neurologa, bo byłam już tak wykończona, że nie mogłam uczestniczyć w zajęciach szkolnych. Wizyta u lekarza bardzo mi pomogła, lęki się wyciszyły. Na kilka lat tak jakby nerwica zniknęła. Punkt kulminacyjny osiągnęła jednak w momencie kiedy w jednej chwili straciłam tatę w wypadku samochodowym i dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Pamiętam jednak, że był to dla mnie bardzo trudny czas, bo byliśmy wszyscy w żałobie, moja mama przez 2 miesiące nie wychodziła z łóżka pogrążona w depresji, wszystkie obowiązki spadły na mnie, nie potrafiłam sobie wtedy z mamą poradzić, groziła, że nałyka się leków, że jej się nie chce żyć. Tak bardzo chciałam pomoc a nie umiałam. Był to okres kiedy w ogóle nie skupiałam się na sobie, najważniejsza była dla mnie mama, bałam się ze w pewnym momencie i ją stracę. Urodziłam zdrową córkę, byłam pewna, że ten stan rzeczy odmieni życie moje, mamy i mojego męża. Rzeczywistość okazała się jednak bardziej brutalna. Zaraz po porodzie wpadłam w depresję, z której wychodziłam prawie rok. Brałam leki przeciwdepresyjne. Dziecko stało się dla mnie problemem, a nie pociechą. Zamiast miłością matki pałałam nienawiścią do dziecka i do wszystkich. Ciągle płakałam. Gnębiły mnie potworne myśli, chciałam wyskoczyć przez okno...Moja mama odsunęła się wtedy ode mnie, zobaczyła we mnie wyrodną matkę a nie kobietę, która potrzebowała pomocy. Przez ten okres miałam wsparcie tylko w moim mężu, który sam wezwał pomoc do domu kiedy zobaczył, że zaczynałam mieć myśli samobójcze... Moje dziecko ma już 3 lata a ja po dziś dzień nie potrafię dojść ze sobą do ładu... Nie potrafię kochać dziecka, we wszystkim mi przeszkadza, codziennie mam natłok myśli w głowie, że właściwie to po co ją urodziłam, że było mi lepiej bez niej. Moja agresja jest przerażająca w stosunku do niej, a moja mama ponownie się odsunęła ode mnie, bo nie akceptuje takiego stanu rzeczy. Znowu zostałam sama. Mąż mi bardzo pomaga, ale widzę, że już resztkami sił. A mi się nie chce żyć... Z depresji wpadłam w nerwicę wegetatywną, duszę się, mam kołatania serca, uczucie, że zaraz zemdleję, umrę... Aktualnie dostałam od lekarza kolejne leki, bo znowu mam wrażenie, że wariuję, próbuję sobie też sama radzić, ale jest bardzo ciężko. Wszyscy mi mówią dookoła: „masz wszystko, pracę, rodzinę, czego jeszcze chcesz?”, a ja chcę tylko świętego spokoju i pomocy, bo czuję, że tak dłużej nie pociągnę, moje emocje są silniejsze ode mnie, a córka to czuje. Ostatnio powiedziała mi, że jej nie kocham. Siedziałam później w łazience i płakałam, bo było mi z tym bardzo źle. Krzywdzę ją, świadomie to robię i nie potrafię tego zatrzymać. Już połowa mojej rodziny zdążyła się ode mnie odwrócić... Boję się wizyty u jakiekolwiek lekarza, boję się stanąć twarzą w twarz, spojrzeć mu prosto w oczy i powiedzieć wszystko to samo co piszę tu. To tylko człowiek, a jak trafię na kobietę mogę zostać źle zrozumiana, kobieta wg naszego społeczeństwa nie może mieć takich odczuć, zwłaszcza do własnego dziecka. Tu jestem anonimowa, jest mi łatwiej i lżej wyrzucić to wszystko z siebie. Bo ja już sobie po prostu nie radzę. Przed urodzeniem córki moje małżeństwo było zgrane, dobre, teraz to jakieś strzępki tego co było kiedyś. Wciąż się kłócimy. Wiem, że ma do mnie żal. I to rozumiem, bo ma do tego prawo. Cały czas myślę o tym skąd te uczucia się we mnie wzięły, jak to jest możliwe ze myślę tylko o córce w kategoriach zbędnego balastu w domu, który tylko przeszkadza - nie radzę sobie już z tym, bo z jednej strony chciałabym aby ten dzieciak był szczęśliwy, ale z drugiej nie potrafię wymusić na sobie uczuć, które powinna mieć w sobie matka... Ciągle wspominam fakt kim był dla mnie mój Tato kiedy jeszcze żył, jak bardzo go kochałam, jak bardzo był dla mnie ważny, nikt nie był ważniejszy. Mama ma trudny charakter, zwróciłam się do niej z problemem, powiedziałam jej o tym co czuję, to zaczęła mnie straszyć, że jeśli się nie zmienię zrobi sobie coś złego. A teraz w ogóle odwróciła się ode mnie, bo jak powiedziała, nie będzie tolerować takiej osoby jak ja. Bo wg niej mam zmienić się na jej żądanie. A ja walczę ze sobą już od 3 lat. Tak bardzo chciałabym z kimś o tym porozmawiać, ale nie mam do kogo się zwrócić, chciałabym być wysłuchana, ale boję się powiedzieć na głos "nie kocham córki", bo świat mnie zniszczy. Wolałabym od razu podciąć sobie żyły… Mam poczucie winy za to kim jestem, za to kim się stałam i chciałabym znać powód dlaczego tak jest, bo sama siebie nienawidzę. Ktoś mi kiedyś zadał pytanie: jak wspominam dzieciństwo - nie wiem dlaczego, ale pamiętam tylko ciągle awantury rodziców, kiedy mama potrafiła do taty nie odzywać się miesiącami, zamykała się w pokoju, nikogo nie wpuszczała i ten mój strach o to kiedy to się wreszcie skończy i kiedy zaczną żyć normalnie. Mama tego nie pamięta jakoś jak ją o to pytam, twierdzi, że to taka wszczynał wszystkie kłótnie, a ja dobrze pamiętam wszystko... Myślałam, że moje życie będzie inne, ja będę inna, a mam wrażenie, że mając 29 lat jestem wrakiem człowieka :(.