Jestem bulimiczką, czuję się odrzucona, mam myśli samobójcze - może to coś więcej niż depresja?
Jestem dojrzałą kobietą, matką 3 dzieci i po prostu mam dość życia. Jeśli dalej ma tak wyglądać, to ja już nie dam rady. Zastanawiałam się, czy ja jestem nienormalna czy ten świat taki jest. Moi rodzice rozwiedli się, gdy byłam mała. Zawsze miałam poczucie winy, że przeze mnie, bo nie byłam wymarzonym chłopcem. Jednak byłam dzieckiem, które wzbudzało w ludziach dużo sympatii. Bardzo dobrze się uczyłam, w szkole zaliczałam wszystkie kółka zainteresowań. Starałam się być dobra, nie stanowiło to dla mnie wysiłku. Jednak moja mama, która mnie wychowywała, stosowała system autorytarny. Czyli: dostałam 4 z klasówki, to dlaczego nie 5? Miałam dużo zakazów i nakazów. Byłam też przez nią bita, np. za spóźnienie. Robiła przedstawienia przy wszystkich, aby pokazać swoją władzę, a moją uległość. Jednak wcale nie byłam taka uległa. Nie miałam problemów z przyjaźnią ludzi, wręcz na odwrót, bardzo ich przyciągałam i przyciągam do dziś. Pomimo nie najszczęśliwszego dzieciństwa jakoś dawałam sobie w życiu radę. Aż do momentu poznania mojego męża. Byłam zawsze adorowana przez mężczyzn. Może to subiektywne, ale zawsze miałam duże powodzenie. Brak miłości ze strony ojca spowodował, że z jednej strony uciekałam od miłości, bojąc się odrzucenia, a z drugiej - za bardzo jej pragnęłam. Nie będę pisać wszystkiego, ale zaufałam człowiekowi po raz pierwszy w życiu i oszukał mnie parę razy, a ja, uległa, wracałam jak zbity pies. Na zewnątrz zawsze piękna, silna kobieta, mająca władzę, w środku - mała dziewczynka, coraz częściej myśląca o samobójstwie. Nie mogłam się zwierzać rodzinie ze swoich problemów, bo zawsze słyszałam krytykę. Żadnej empatii, współczucia, tylko kij. Nie będę opisywać sytuacji, w jakich byłam. Mój związek się rozpadł po 8 latach i zostałam sama z dziećmi. NIKT mi nie pomagał przy nich. Mogłam zdychać z bólu w nocy, a nikt nie przyszedł, bo ja też nie pozwalałam na pomoc, bo ta pomoc później była wypominana. Nabawiłam się nerwicy, dzień po dniu. Zaczęłam pić i krzyczeć na dzieci. Do tego doszła fobia tuszy i w prezencie dostałam bulimię. Powiedziałam: stop i poszłam na terapię. Tam byłam najsilniejszą osobowością i każdy się dziwił, co ja tutaj robię. Reakcja rodziny była taka, że jestem wariatką, bo chodzę na terapię i biorę ***. Wróciłam do byłego męża i byliśmy 2 lata razem. Niestety, to znów się rozpadło, z tą różnicą, że zostałam sama z dziećmi w innych okolicznościach. Rozpadło się, po raz pierwszy poczułam, że nie mogę w życiu tylko dawać, powinnam też brać. Teraz zbieram się do kupy i nie mogę, bo nie mam siły już ciągle walczyć. Mój problem polega na tym, że jeden dzień, tydzień funkcjonuję jako superpogodna osoba, a są dni, że wieczorami płaczę parę godzin i szukam, co by zrobić, aby w końcu się zabić. Rozumiem ludzi, którzy chcą to zrobić, bo czasami nie da się wstawać jak feniks z popiołów. Nie mogę powiedzieć nikomu, że rozpada mi się związek, bo usłyszę: twoja wina. Nie mogę powiedzieć, że mam myśli samobójcze, że jest mi ciężko, bo usłyszę, że jestem wariatką. Nadal jestem bulimiczką. Co prawda nie objadam się, ale wymiotuję, kiedy tylko zjem więcej, aby nie tyć. Nie czuję się kobieco, chociaż mogłabym codziennie iść na randkę. Czuję się odrzucona przez cały świat. Może być tak, że za chwilę zacznę się śmiać i powiem, że życie jest piękne. Denerwują mnie te labilne stany, bo przy nich tracę dużo energii i opadam z sił. Może to coś więcej niż depresja?