Mam myśli samobójcze, jak sobie z tym radzić?

Mam 20 lat, jestem studentką, mam kochających rodziców, chociaż nie żyją ze sobą w zgodzie, to potrafią okazać mi miłość. Gdy byłam młodsza moi rodzice chcieli się rozwieść, strasznie przeżywałam tę trudną sytuacje w domu razem z moim starszym bratem, miałam dzięki niemu wsparcie dopóki później się nie ożenił, mimo to w tym okresie pojawiały się u mnie myśli samobójcze (siedząc w kuchni i patrząc się na nóż wyobrażałam sobie jak wbijam go sobie w ciało i jak się wykrwawiam, zastanawiając się czy ktoś by mnie znalazł, czy ktoś by przyszedł na mój pogrzeb, czy komuś byłoby żal). Gdy miałam 8 lat przeżyłam straszną traumę gdyż na moich oczach próbowano zabić mojego ojca, gdyby nie moja babcia pewnie już bym go nie miała, zamiast myśleć trzeźwo i pomóc zaczęłam uciekać i drzeć się jak oszalała. Nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło. Później zaczęłam mieć objawy hipochondrii, doszło do tego, że potrafiłam wywołać stan podgorączkowy, cały czas wydawało mi się, że mam zapalenie wyrostka robaczkowego (mimo młodego wieku interesowałam się medycyną, sporo wiedziałam o różnych urazach), dochodziło do tego, że bałam się zasnąć tak bardzo, że dochodziło u mnie do lekkich wstrząsów epileptycznych, nie potrafiłam ich powstrzymać, nikomu o tym nie mówiłam. Później zaczęłam sama z tym walczyć, rodzice ciągle mi mówili, że nie jestem chora, że nie mam objawów wyrostka. I jakoś z tego wyrosłam. W szkole ciągle mi dokuczano, bo miałam inne podejście do życia, inaczej się ubierałam, w podstawówce chłopcy się ze mną bili i rzucali obelgi, dzięki takim doświadczeniom stałam się twardsza no i za taką mnie uważano, nie dawałam sobie w "kaszę dmuchać". W gimnazjum marzyłam o tym, że zmieniając szkołę (przechodząc do liceum) zmieni się także moje życie, że z brzydkiego kaczątka zmienię się w łabędzia, wszyscy uważali mnie bowiem bardziej za chłopczycę niż za dziewczynę, z którą można było się związać. Po przejściu do liceum, niestety pojawiły się problemy w rodzinie, z nikim nie dzieliłam się tym, wszystko zostawało w ścianach domu. Zaczął się alkohol i ucieczka od wszystkiego, zaczęły się myśli samobójcze… Można powiedzieć, że alkohol odciągał złe myśli. Bałam się także zbliżyć do kogoś obcego, bałam się odtrącenia, niepowodzenia i braku odwzajemnienia mojej miłości. Dużo chłopaków zabiegało o mnie, ale wszystkich odtrącałam, dopiero w drugiej liceum znalazł się ktoś, komu zaufałam, niestety źle ulokowałam swoje uczucia. Mimo iż wspierał mnie w trudnych chwilach, był przy mnie kiedy uciekałam z domu, bo nie mogłam wytrzymać krzyków rodziców, niestety później sam zaczął mnie krzywdzić ograniczeniami, odciął mnie od znajomych i przyjaciół mówiąc i wpierając mi, że go zdradzam, doszło nawet do tego, że nie mogłam się odezwać do żadnego chłopaka, a nawet umówić z koleżanką, bo węszył w tym wszystkim jakiś spisek, a ja, żeby go nie ranić, nie wychodziłam nigdzie. Po 1,5 roku rozeszliśmy się, ciągle ze mną zrywał i do mnie wracał, moja cierpliwość miała swoją granicę, poczułam, że znajduję się w chorym punkcie, przez niego także miałam stany depresyjne i próby samobójcze - w zimie chciałam skoczyć do rzeki, ale jakby to powiedzieć on wiedział gdzie mnie szukać i w ostatniej chwili wszystkie moje plany zniwelować. Zaraz po rozstaniu poznałam wspaniałego chłopaka, można powiedzieć, że dla niego trochę przyspieszyłam rozstanie. Był dla mnie prawdziwą ostoją i wsparciem, przy nim nigdy nie czułam się samotna, zawsze mnie wspierał, wtedy wreszcie poczułam, że znalazłam sens i miejsce w swoim życiu. Jeszcze zanim staliśmy się parą miał dziewczynę, zdradził ją ze mną tzn. wyznał mi miłość i powiedział, że może ją zostawić dla mnie, a ja jak to młoda nastolatka, która poczuła się w końcu ważna dla kogoś zgodziłam się. Czekałam na niego dwa miesiące aż rozstanie się ze swoją dziewczyną, później musieliśmy ukrywać nasz związek w szkole, żeby ta dziewczyna się nie dowiedziała, strasznie mnie to dobijało, znowu popadałam w alkoholizm, dochodziło do tego, że piłam sama w domu. Po maturze doczekałam się wolności wyznawania swoich uczuć, ale sielanka nie trwała długo. Po wakacjach chłopak mnie zostawił, przez to że miałam zmienne nastroje, popadałam ze skrajności w skrajność i nie potrafiłam okazać mu uczucia tak, jak on sobie tego życzył, to był straszny cios. Mimo to walczyłam o niego aż pół roku, gdyż wmawiał mi, że nie wie czy mnie kocha, w sumie do teraz mi to mówi, dalej mam z nim kontakt i bardzo go potrzebuję, mimo to on mnie nie chce i woli ograniczyć spotkania po to by móc się uczyć na studia i zając pracą. Zrozumiałam po jakimś czasie, że inne rzeczy są ważniejsze niż ja, także dałam sobie trochę spokoju i już o niego nie walczę, a mimo to cierpię niezmiernie. W tym czasie zaczęły się myśli samobójcze, samookaleczenia (tnę się żyletką) aż któregoś dnia nie wytrzymałam i powiedziałam mamie, że chce iść do psychologa. Chodzę, ale to nic mi nie daje, pani psycholog każe mi iść do psychiatry, ale boje się, że okaże się, że jestem jakaś niepełnosprawna psychicznie i będę musiała przyjmować leki - już wolę skończyć z tym życiem niż się faszerować jakimiś chemicznymi specyfikami. Przez to wszystko zmieniłam się z pogodnej osoby na zrzędliwą i cyniczną. Czy jest dla mnie jakiś ratunek?

KOBIETA, 20 LAT ponad rok temu

Witam!
Pani sytuacja psychiczna jest trudna. Doświadczenia z dzieciństwa oraz obecne przeżycia mogą oddziaływać na Pani zachowanie i samopoczucie. Psycholog kierując Panią do psychiatry zapewne miał ku temu powody. Myślę, że warto najpierw skorzystać z takiej konsultacji, nim Pani o czymkolwiek zadecyduje. Nie wie Pani, co powie psychiatra. To co Pani na ten temat myśli jest tylko Pani wyobrażeniem. Sądzę, że dobrze byłoby skonfrontować wyobrażenia z rzeczywistością.
Z Pani listu wynika, że do tej pory "próby samobójcze" w Pani wykonaniu miały zwracać na Panią uwagę otoczenia. Warto zastanowić się, czy nie znaleźć nowego sposobu na zainteresowanie otoczenia swoimi problemami. Może Pani nad tym pracować podczas spotkań z psychologiem. Warto również, żeby Pani wiedziała, że psycholog niestety nie zrobi nic, co nagle zmieni Pani postawy, zachowanie i myślenie. To Pani sama musi chcieć takiej pomocy i wprowadzać w sobie zmiany. Bez Pani zaangażowania i współpracy pomoc psychologa może faktycznie nie przynosić żadnych efektów.
Dobrze, żeby przemyślała Pani, czego chce, czego oczekuje od innych i jak może wpłynąć na swoją sytuację. Może Pani nad tym popracować z psychologiem. Jednak to od Pani zależy, czy w Pani życiu zajdą zmiany na lepsze i czy wpłynie Pani pozytywnie na swoje samopoczucie.

Pozdrawiam

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty