Mam kryzys wiary, problemy z dziewczyną i myśli samobójcze, więc jak nie mysleć o bezsensie życia?

Witam, Mam 20 lat. Chodzę do 4 klasy o profilu informatycznym. Już od pewnego czasu mam problemy ze sobą. Strasznie dużo czasu spędzałem przy grach komputerowych i ogólnie przy komputerze. Przez komputer zaniedbałem „rozwój życiowy”, że tak to nazwę. Rówieśnicy chodzili na imprezy, grali w piłkę, a ja wolałem komputer. Rodzice wychowali mnie na miłego i wrażliwego chłopaka za co jestem im wdzięczny. Ale mam teraz problemy, bo trudno jest mi się postawić i walczyć o swoje. Pod koniec drugiej klasy zacząłem pisać z dziewczyną. Chodzimy razem do tej samej klasy. Ona mieszka 200 km ode mnie. Mieszka w internacie i przyjeżdża od poniedziałku do piątku. Cieszyłem się z tego, że poznałem jakąś dziewczynę. Że ktoś się mną interesuje. Dobrze mi się z nią rozmawiało. Byłem tym bardzo podekscytowany. Wcześniej nie miałem styczności z dziewczynami, w sensie sam na sam, żebym z kimś chodził. Nie obchodziło mnie to. W Dlatego zacząłem czytać różne artykuły o samodoskonaleniu, pokonywaniu nieśmiałości, o sile umysłu. Chciałem stać się bardziej odważny i pewny siebie. Chciałem jej pokazać, że jestem coś wart. Zacząłem się interesować psychologią. Dożo czytałem różnych artykułów. Dwa tygodnie przed rozpoczęciem 3 klasy pokłóciłem się z nią. W tę noc płakałem jak dziecko. Bałem się że już nigdy ze sobą nie będziemy (jak byłem w gimnazjum to pewna dziewczyna wycięła sobie na nodze inicjały mojego kolegi z klasy, przystojny i ogólnie lubiany przez dziewczyny, jego to nie obchodziło, powiedział że jest nie normalna i tyle). Pociąłem się nożem… a dokładniej wyciąłem sobie pierwszą literę jej imienia (G) na ręce. Byłem strasznie wystraszony. Poszedłem do łazienki, umyłem ranę i założyłem bandaż. Wróciłem do łóżka i zasnąłem. Rano obudziłem się i nie wiedziałem co robić. Myślałem o samobójstwie. Mamie i wszystkim mówiłem, że skaleczyłem się podczas obcinania żywopłotu. Nie wiedziałem co robić. Bałem się, że się wszyscy dowiedzą i będą się śmiać do końca życia ze mnie. Że jestem nieudacznikiem, że jestem Emo. Byłem zrozpaczony. Nie wiedziałem co robić. Siedząc w ubikacji i myśląc o tym wszystkim pomyślałem: „Kogo to obchodzi, to jest moje życie, i tak przecież umrę i nikogo to nie będzie obchodziło? Po co ja się martwię?”. Poczułem się lepiej i że dam sobie radę. Ale tu się dopiero wszystko zaczęło, od „Po co?”. Kilka dni później pogodziłem się z dziewczyną, ale nic jej o tym nie napisałem. Bałem się, że nie będzie ze mną pisać, że nie będzie chciał mnie znać. Przez 2 tygodnie rana się zagoiła, ale została blizna w kształcie litery G. Kupiłem w aptece krem na blizny i smarowałem bliznę. I byłem dobrej myśli. Zaczęła się szkoła. Chciałem zasłonić bliznę zegarkiem na rękę, ale on jej niestety nie zasłaniał. I kilka osób zobaczyło tę bliznę. Jedyne co udało mi się wtedy wykrztusić to: „nieważne” lub „nie twój interes”. Czułem się coraz gorzej. Wiedziałem, że już kilka osób wie i miałem świadomość tego, że to się rozniesie. Na szczęście nic się nie stało. Blizna strasznie powoli się goiła. Z tą dziewczyną układało się jako tako. Nie chciała się ujawnić w klasie, że jesteśmy razem to i ja siedziałem cicho. Byłem nieśmiały i było mi to na rękę. Ale w głębi duszy chciałem wykrzyczeć całemu świtu, że ją kocham. Jednak nie ujawniliśmy się. Z gg przeszliśmy na smsy. I ciągle smsowaliśmy, w szkole i po szkole. Podczas rozmów dowiedziałem się, że chodziła wcześniej już z facetami i poczułem się gorszy. Że jestem łajza i siedzę w domu i nie mam się czym pochwalić. Flirtowaliśmy ze sobą przez cały rok szkolny. Ale nie ujawnialiśmy się przed klasą, że ze sobą piszemy itd. Pewnego dnia powiedziałem jej, że się pociąłem. Napisała mi, że mam do niej nic nie pisać, ale ja się wściekłem i napisałem jej, że jest nie czuła i jak może w ogóle tak do mnie pisać. Nie wierzyła mi wtedy, że się pociąłem. Poszedłem spać, a od następnego dnia znowu pisaliśmy jak zawsze. Jakoś w atmosferze końca roku szkolnego pokazałem jej bliznę na osobności i była zaskoczona. W końcu uwierzyła, że to zrobiłem i pytała mnie dlaczego itd. Nie umiałem odpowiedzieć na to pytanie. Dziś już wiem, że zrobiłem to po to aby zostać zauważony. Pod koniec roku szkolnego znowu się pokłóciliśmy. Nie pamiętam dokładnie o co chodziło. Dowidziałem się wtedy też, że miała cały czas faceta jak ze mną pisała. Czułem się oszukany. Nie pisaliśmy ze sobą całe wakacje. Ustawiała opisy na gg jaki ten jej chłopak jest kochany itd. Ja to olewałem. Pomyślałem: „*** mnie to, bądź sobie z tym swoim chłopakiem”. I tak jakoś przeleciały wakacje. Ja jednak ją nadal kochałem i tęskniłem za nią. Przez wakacje czytałem dużo różnych artykułów. Dużo z nich podważało istnienie Boga w którego i tak słabo wierzyłem. Na początku roku napisała do mnie smsa, ale ją zlałem. Jednak po kilku dniach nie wytrzymałem. Napisałem do niej i pogodziliśmy się. Od tego momentu nasze losy były dość stabilne. Zaczęły się inne problemy. Problemy ze mną w środku. Mam takiego kumpla z którym rozumiem się bez słów. Polecił mi książkę „Kod Leonarda Da Vinci”. Przeczytałem ją i moja wiara w Boga zmalała. Potem przeczytałem „Zaginiony symbol”. I całkowicie straciłem wiarę w Boga. Po przeczytaniu tych książek i artykułów zaczęły się problemy. Nie chodziłem do kościoła i byłem smutny. Czułem, że otaczają mnie sami debile. Czułem się oszukany, przez rodziców i księży. Ale nie było to silne. Jakoś sobie radziłem. Do pewnego momentu. Chyba październik to był. Zachorowałem na grypę. I wtedy wszystko się zaczęło. Przerabialiśmy wtedy lektury o obozach koncentracyjnych. Siedziałem w domu i myślałem o życiu. O tym czy ma sens, po co żyje. Że to nie ma sensu, że o tak umrę. Płakałem. Nie mogłem spać. Modliłem się chociaż nie widziałem sensu w modlitwie. Myślałem o tym co stanie się ze mną po śmierci. Że będzie ciemność. Po co w ogóle to wszystko istnieje. Utraciłem marzenia, nic nie miało sensu, nawet to że śpię, że jem, że wstaje, że w ogóle istnieje. Nie pragnąłem niczego. Żadnej materialnej rzeczy z tego świata. Nie wiedziałem czego chce. Bałem się, że zostanę sam. Zastanawiałem się po co istnieje ten świat i czy w ogóle jest realny. Bałem się jak nigdy. Od tamtego momentu wszystko mi było jedno. Utraciłem jakąkolwiek nadzieje na cokolwiek. Napisałem to wszystko dziewczynie i mnie pocieszała. Powiedziała że będzie lepiej. Rozpłakałem się przy mamie i jej to wszystko opowiedziałem. Mama też mnie pocieszała i mówiła, że będzie dobrze. Tata powiedział, że czym ja się martwię, że jeszcze całe życie przede mną. Dała mi jakieś tabletki na depresję i powiedziała, że ona też miała coś podobnego. Nie mogła spać, dusiła się i że była u psychologa. Byłem także z dziewczyną na spacerze i rozpłakałem się przy niej. Pocieszała mnie. Kilka dni było lepiej. Starałem się o tym nie myśleć. Czasami się udawało czasami nie. Od tamtego momentu ciągle o tym wszystkim myślę. Mamie powiedziałem że mi przeszło żeby się nie martwiała. Ale ja ciągłe mam te myśli. Cokolwiek robię po głowie chodzi mi pytanie po co ja cokolwiek robię, przecież i tak umrę. Życie wydaje mi się tak nierealne, nie umiem tego opisać… Czas wydaje mi się nierealny. Ludzie podstawieni. Jak w teatrze. Czuje jakby wszystko kręciło się wokół mnie. Boje się tego. Nawet zastanawiam się nad tym po co ja to pisze. Niczego innego się nie boje. Od tamtej pory nie czuje strachu do niczego innego i rzadko cokolwiek mnie cieszy. Chciałbym się spotkać z psychologiem, ale się boję. Boję się, że mi nie pomoże. I boję się, że rodzice umrą, że zostanę sam, że sobie nie poradzę, że ja umrę albo zachoruje na jakąś chorobę. A z drugiej strony się tego nie boję, bo krąży w mojej głowie, że przecież i tak umrę :/ Czyję jakbym tracił kontakt z rzeczywistością. Chce znowu normalnie żyć i przejmować się pierdołami, nie myśleć o śmierci i sensie życia. Nie wiem co robić. Im dłużej o tym myślę robię się coraz bardziej smutny. Proszę o pomoc! :(

MĘŻCZYZNA, 20 LAT ponad rok temu

Witam!
Przeżywa Pan poważny kryzys i warto, żeby jednak zdecydował się Pan na skorzystanie z pomocy psychologicznej. Obecny stan psychiczny może być wynikiem problemów, z jakimi zmagał się Pan od dłuższego czasu - wyrwanie się ze świata wirtualnego do rzeczywistości, pierwsze doświadczenia emocjonalne z kobietą, odrzucenie przez ukochaną, wkraczanie w dorosłość, kryzys wiary, itp. Dobrze, że ma Pan wsparcie w bliskich osobach.
Mógłby Pan porozmawiać z mamą na temat jej wizyt u psychologa. Może to zmniejszy Pana lęk przed taką wizytą. Psycholog będzie mógł Panu pomóc, jeśli Pan sam będzie chciał tej pomocy. Może Pan również korzystać z telefonów zaufania (np. 116 123 dla osób w kryzysie emocjonalnym).
Wcześniej sięgał Pan do lektur i sam starał się wpływać na swój wewnętrzny rozwój. Myślę, że również teraz może Pan sam wspomagać swój powrót do równowagi psychicznej. Warto korzystać z materiałów, które mogą Panu pomóc przezwyciężyć te trudności. Samopoznanie, pomoc specjalistów oraz wsparcie najbliższych mogą pomóc Panu w poradzeniu sobie z trudnościami.

Pozdrawiam

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty