Lęk przed zagrożeniem - co robić?
Tak to nazwalam, bo nie znalazłam nic, co mogłoby pasować do moich dziwnych lęków. Zaczynało się niewinnie. Chyba jakoś 4 lata temu, odkąd urodziłam syna, z kompletnie beztroskiej i chwilami aż naiwnie głupiutkiej, niebojącej się niczego - podkreślam: niczego - dziewczyny zmieniłam się całkowicie. Nie wiem, może wywołało to u mnie urodzenie dziecka = odpowiedzialność za nie i za siebie nie wiem. Obecnie doszło do niepokojących już zachowań. Na co dzień funkcjonuję normalnie. Pracuję, mam normalną rodzinę, męża, dziecko jestem w miarę "normalna". Nie zdarzyło się w moim życiu nic, co by mogło wpłynąć na moje zachowanie. Ani w dzieciństwie, ani w ciągu tych 4 lat. Odczuwam dziwne lęki, mimo iż nie mam przed czym - próbuję sobie to tłumaczyć, a nawet to wiem, ale mimo to (aż chwilami paniczny strach) przed różnymi sytuacjami. W skrócie boję się szybszej niż 80 km/h jazdy samochodem (wypadek, że się zabijemy itp.), wybuchu gazu w samochodzie gdy coś puknie albo stuknie, porażania prądem lub jakiegoś zwarcia korzystając z różnych sprzętów domowych, wybuchu gazu lub ulatniania się - sprawdzam czy wyłączyłam gaz z 20 razy przed położeniem się spać, tak samo jak czy są zamknięte drzwi, bo boję się, że ktoś się włamie, zabije mnie, napadnie lub coś się stanie. Boję się pożaru w bloku, że nie będę miała gdzie uciec i się już nie uratujemy, włamania, wybuchu gazu w bloku, fajerwerków, że spadnie jakiś odłamek i powstanie pożar, burzy, że walnie piorun w blok, silnego wiatru, że wiatr wybije szyby w mieszkaniu, albo że przyjdzie jakaś wielka trąba powietrzna, lasu, że ktoś mnie napadnie albo się zgubię, albo zaatakuje mnie jakieś zwierzę, boję się obcych nieznanych miejsc, chodzenia jak jest ciemno na dworze, czy nawet z samochodu do klatki, lęk przed wystąpieniami publicznym (to aż paniczne, nawet już w szkole, gdy trzeba było przeczytać coś na głos lub powiedzieć wiersz mówiłam, że jestem nieprzygotowana, a gdy były przedstawienia itp. zwyczajnie nie szłam do szkoły). Jeżeli rozmawiam np. z jedna osobą jest OK, ale gdy jest już np. 5 osób nie wiem co mam mówić, czuję jakiś dziwny lęk, że jestem gorsza, czy coś, sama nie wiem co, chyba, że jest to rodzina lub znane mi dobrze osoby, tak samo z osobami "ładniejszymi" czy na wyższych stanowiskach - czuję się gorsza, nie umiem się z takimi zbliżyć, mimo iż im to nie przeszkadza. Wiem, powie Pani, że mam jakieś kompleksy lub czuję się niedowartościowana, ale to nawet nie to, to przychodzi samo, mimo iż próbuję sobie przetłumaczyć, że nie ma powodu do takich zachowań. Jakoś tak wcześniej tłumaczyłam sobie, że to taki zwykły lęk przed określoną sytuacją, ale teraz zaczyna mi to poważnie utrudniać życie. Wczoraj np. o 12 w nocy pojechałam z mężem i dzieckiem do teściowej, podniosłam alarm, przez co pokłóciłam się z mężem, bo czułam gaz - naprawdę coś czułam, nie wiem co, może w pionie w bloku (bo był duży wiatr) coś było czuć z piwnicy, nie wiem, ale byłam przerażona, chciałam uciekać jak najszybciej, kręciło mi się aż w głowie, że strachu płakałam i prosiłam żebyśmy stąd wyszli. Mam tak często - podczas spaceru po lesie tak samo proszę, żebyśmy już wyszli pod byle pretekstem, bo się boję czy unikam większości sytuacji, które opisałam. Podczas burzy np. mam silne bóle brzucha, biegunkę itp., tak samo jak sobie coś wymyślę, że ktoś chodzi po klatce, albo coś się zaraz wydarzy, albo jak ktoś przypadkiem wciśnie w nocy domofon albo coś stuknie, puknie itp. - chociaż wiem, że nic złego się nie stanie czuję lęk, który jest silniejszy ode mnie. Chciałabym żyć normalnie, nie wiem co mam z tym zrobić, utrudnia mi to już życie, mąż się wścieka mówiąc, że jestem panikarą i śmiejąc się ze mnie, a ja czuję, że mam poważny problem. Proszę o jakaś poradę. Pozdrawiam, Julia 25 lat