Momentami dopada mnie kryzys - czy potrzebuję pomocy specjalisty?
Przeważnie czuję się dobrze, wręcz uważam, że na tę sytuację, którą przechodzę, tj. rozwód, problemy w pracy (firma powoli bankrutuje) i choroba dziecka (ZD), radzę sobie wyśmienicie. Ale są takie chwile, nagła zmiana nastroju, brak koncentracji, niemożliwość skupienia się na najprostszych rzeczach... Ja to określam, "jakby ktoś wyłącznikiem zgasił światło" - nie umiem tego inaczej nazwać. Bo jest to tak nieoczekiwane. W przeciągu kilku minut nie mogę zupełnie się pozbierać. Byłam kiedyś u neurologa, bo zupełnie bielały mi stopy. Badania Dopplera nic nie wykazały, lekarka zapisała mi a***** i faktycznie przeszło, czułam się lepiej. Jednak ostatnio nie wiem, co się dzieje. Mimo że wezmę przed spaniem lek, budzę się po 2 lub 3 godzinach i koniec - nie mogę spać, nie czuję się zmęczona, raczej przerażona. Siedzę godzinami przed telewizorem i nie wiem, co oglądam, zawieszam się. Albo bez powodu zaczynam płakać. W zeszłym tygodniu, siedząc sama w domu nad ranem (dzieci były u babci), przeliczyłam tabletki i szukałam w Internecie informacji, ile potrzeba, by się nie obudzić... Nie wiem sama, czemu to zrobiłam... Nie planuję samobójstwa. Mam dzieci, ale w tej danej chwili i z tym poczuciem beznadziei, która mnie ogarnęła, zrobiłabym to bez wahania. Kiedy nastrój mi się poprawił, kiedy dzieci wróciły do domu, zaczęłam się poważnie zastanawiać nad tym, co się dzieje. A może każdy z nas ma takie chwile i nie ma w tym nic dziwnego? Czy ja potrzebuję pomocy i czy faktycznie jestem dla siebie groźna?