Trudna sytuacja, myśli samobójcze - czy jest szansa na przełom?
Witam, Mam 19 lat i na wstępie chciałbym zaznaczyć, że w pełni się zgadzam ze wszelkimi pocieszającymi sloganami typu "Masz całe życie przed sobą!", "Młody jesteś, znajdź dziewczynę, pracę, skończ studia! Dasz radę!". Jestem młody, wszystko przede mną, życia nie znam - fakt. Ale inną sprawą jest to, czy ja chcę to życie ciągnąć. Jestem chory, potrzebuję 450 zł miesięcznie na leki, od roku utrzymuję się (a przynajmniej próbuję) sam, nie ma mnie dla rodziny od kiedy mam 18 lat. Obaj bracia umarli, kiedy miałem 16. Co miesiąc dostaję 600 zł i to koniec. Trzeci rok tkwię w tej samej klasie. Wszyscy moi przyjaciele wyjechali, tak samo narzeczona (tak, tak, młodzi jesteśmy, za wcześnie itd.). Pracy porządnej w Szczecinie po upadku stoczni nie ma dla ludzi w trakcie liceum, chorych i słabych fizycznie, więc pracuję po 10 h dziennie 6 dni w tyg za 2,5/h na rękę. Nie mam nałogów, nie kradnę, miałem poważne sukcesy w szkole, byłem o krok od wydawania własnego komiksu, nie jestem aspołeczny, mam kota, nad którym się nie znęcam. Staram się walczyć, pracuję, ale... Każdego ranka wstaję, by zrobić sobie kanapki do pracy. Chleb jest najtańszy jaki może być, ale nie przeszkadza mi to, w smaku pszenne się nie różnią. Do chleba mam wątrobiankę lub ser topiony na zmianę. W lepszym miesiącu mortadelę. Czasem dostanę od kogoś pomidora, ser żółty... Obiady - głównie makaron lub kasza. Z czymkolwiek. W wybitnie złe miesiące zupy z proszku, w smaku nie podobne do niczego. Raz na tydzień chodzę do znajomych na obiad. Kolacja jak śniadanie, jem ją po powrocie z pracy lub szkoły (wieczorówka), po 22. Owoce widzę parę razy w miesiącu. Kot dostaje jedną z najtańszych karm. Ubrania noszę po kimś, ale nie uważam tego za powód do wstydu, problemem jest jednak rozmiar, więc wszystko mam za duże. W teatrze nie byłem od czterech lat. W kinie dłużej, ale nie przepadam, więc żalu nie ma. Nie mam czasu na rysowanie, poznanie nowych ludzi. Każdy wieczór spędzam sam, żując ten cholerny chleb i mając nadzieję, że niedługo dam sobie spokój i wykorzystam linę leżącą na półce w szafie. Nie mam do kogo ust otworzyć, gadam do kota lub siebie samego... I tak każdego dnia, dzień po dniu, dzień po dniu, bez zmiany. Ciągle bolą mnie zęby, nie stać mnie na dentystę, poza tym nerwowo zaciskam je z całej siły. Jestem silnym alergikiem, ale nie stać mnie na antyalergiczne mydło, nawet w kostce, na kremy ochronne, więc całą skórę mam czerwoną, szorstką, popękaną miejscami do krwi. To też nie zachęca pracodawców do zatrudnienia mnie. Nie widzę samych złych stron w moim życiu. Doceniam, że było mi dane spędzić 7 lat z przyjaciółmi, 4 z narzeczoną, że widziałem kawałek świata, że mam jakiś talent, że mogę chodzić, że brat nauczył mnie, co jest ważne, że gdzie nie spojrzę są ludzie - potencjalni rozmówcy, przyjaciele, że mimo wszystko mam co jeść, że widzę barwy... Ale ile można wegetować? Chciałbym żyć, a nie tylko tkwić i czekać aż zabraknie mi na kolejne leki i zdechnę w męczarniach w ciągu dwóch dni... Dlaczego opisuję to wszystko? Brat powiedział, że obcy ludzie zawsze widzą rozwiązanie, którego samemu się nie bierze nawet pod uwagę. Dlatego chciałbym usłyszeć jakąkolwiek sugestię, najdrobniejszą, która pomoże mi z tego wyjść.