Wahania nastrojów i próby samobójcze
Witam, jestem 15-letnim chłopakiem z niewielkiej miejscowości. Od pewnego czasu przeżywam silne wahania nastrojów, przez co straciłem już kilku przyjaciół i okresowo obniżałem się w nauce.
Wszystko zaczęło się jakoś pod koniec września ubiegłego roku. Byłem już jakiś czas po rozpoczęciu nauki w II klasie gimnazjum. Zaczął mi się wtedy obniżać nastrój. Coraz mniej mi się chciało, przestało mi zależeć na kontaktach z ludźmi, umiałem tylko marudzić i przestało mi zależeć na ocenach. Wcześniej miałem średnią w okolicach 5, a w tym okresie obniżenia nastroju spadłem do 4. Cały czas czułem się zmęczony, myślałem że z niczym nie daję sobie rady i że wszyscy są lepsi ode mnie. Ale czułem też, że nie mogę dać po sobie tego poznać. Przy ludziach często usmiechałem się na siłę, szczególnie przy mamie. Jest trochę staroświecka, i takie zachowania traktuje jak oznakę słabości i myśli że to popisy. Cały ten okres trwał jakoś do grudnia, i większość przyjaciół przez ten czas mnie unikała, ja ich z resztą też. Brałem zwykłe syropy uspokajające żeby nie myśleć non stop o śmierci.
W święta to się jakoś unormowało, znowu zacząłem myśleć pozytywniej. Przez jakiś czas było normalnie, tak jak powinno być. Pod koniec stycznia albo na początku lutego (nie widzę wyraźnej granicy) zaczęło być... lepiej niż normalnie, chociaż sam tego nie zauważałem. Mało co chciało mi się spać, szybko myślałem i o wszystkim, dużo gadałem, nie dopuszczałem innych do głosu, znowu zacząłem być ambitny, podniosłem się w nauce znowu do okolic średniej 5, bo myślałem że dam sobie ze wszystkim rade sam. Byłem też strasznie nerwowy. Wystarczyło mi powiedzieć coś co mi się nie spodobało, a od razu krzyczałem i nie mogłem powstrzymać emocji. Miałem wiele planów na przyszłość (w tym większość nie do realizacji) i kilka razy podkradłem babci pieniądze na głupoty typu chipsy.
Gdzieś pod koniec kwietnia lub na początku maja (znów bez wyraźnej granicy) przestawałem być ''aż tak'' szczęśliwy. Szczerze mówiąc brakowało mi tego, ale znowu było jakoś po środku. Jakiś czas temu (ciężko mi powiedzieć od kiedy bez perspektywy czasu) znowu zaczęło być ''źle'', ale nie trwało to długo, bo nastrój zaczął się zmieniać z dnia na dzień. Jednego dnia nie chciałem nikogo widzieć, a drugiego biegałem radośnie po ulicy i rozmawiałem z przypadkowymi ludźmi. Podczas ''złego'' momentu myślałem o samobójstwie, nawet wsadziłem głowę do piekarnika i chciałem ze sobą skończyć, ale na szczęscie akurat nie było gazu, bo inaczej nie wiem jakby to się skończyło. Pociąłem sobie również żyletką całą rękę. Podczas ''dobrego'' momentu napisałem wstęp do książki, bo stwierdziłem, że chcę być pisarzem (już mi przeszło), ale kiedy byłem w dołku podarłem to, bo stwierdziłem, że jest beznadziejny.
Rozmawiałem z mamą o wizycie u psychologa, ale ona podchodzi do tego raczej ''znowu coś głupiego wymyślasz...''. W tej chwili patrzę na to obiektywniej, dlatego zdecydowałem się o tym napisać. Czy to znaczy, że jestem dwubiegunowy? Z góry dziękuję za odpowiedź.