Co zrobić, aby odczuwać szczęście z życia?

Witam. Mam na imię Ania, mam 28 lat. Zdecydowałam się tutaj zasięgnąć porady, gdyż mój obecny stan psychiczny sprawia, iż nie mam do siebie zaufania i nie potrafię zdrowo i obiektywnie ocenić swojej sytuacji. Zawsze byłam osobą pewną siebie, wysoko oceniałam swoją wartość. Byłam dojrzała psychicznie, mocno świadoma. Wbrew młodemu wiekowi, miałam w życiu wiele perypetii (śmierć ojca, krótki epizod bezdomności, rozpad 8-letniego związku), ale mądrze i odważnie stawiałam temu czoła. Zawsze byłam samodzielna, niezależna, panowałam nad swoim życiem. Własną pracą i determinacją osiągnęłam wiele sukcesów. Moje życie było dla mnie wyzwaniem, ale i samozadowoleniem i szczęściem. Byłam towarzyska, przebojowa, aktywna, z uśmiechem na twarzy, zawsze otoczona ludźmi. Nie wiem jak do tego doszło (nie było konkretnej przyczyny, nie widzę czynnika, który mógłby wywołać taki stan), ale moje problemy pojawiły się w styczniu tego roku. Zaczęło się od niewinnej chandry, spadku nastroju. Tyle, że chandra nie przechodziła, a się pogłębiała. Było coraz gorzej. Po paru tygodniach doszłam do stanu, gdzie płakałam bez powodu kilka godzin dziennie i jadłam 2-3 razy na tydzień. Miałam poważny problem ze snem - potworne lęki nocne i halucynacje. Miałam wizję, że jakaś nieokreślona postać, jakby jej cień (ale wyraźny, realny) zbliża się do mojego łóżka. Według mojego mniemania był to szatan. Spałam z Pismem Świętym w ręku i z włączonym telefonem pod uchem. Nie pamiętam z tamtego okresu, bym świadomie zamknęła oczy i zdrowo przespała choć godzinę. W końcu moje czarne myśli osiągnęły apogeum i postanowiłam się zabić. Podcięłam sobie żyły. Oczywiście omdlałam tylko i nie osiągnęłam zamierzonego celu. Mój stan psychiczny dalej był w fatalnej formie. Jednak od paru tygodni nastąpiła zmiana - występuje u mnie, bardzo dla mnie uciążliwa, labilność nastroju. Mam 4-5 dni mocnego załamania, gdzie śpię całymi popołudniami (omamy odeszły, teraz snu jest aż zanadto), mam fatalne myśli, obojętność i otępiałość uczuciową - choć ból psychiczny jest nie do zniesienia, płaczę całymi dniami. Potem nadchodzą 1-2 dni kapitalnego humoru, gdzie potrafię szczebiotać godzinami, wydaję się sobie piękna, niezwykła, inteligentna, unikatowa. Wtedy staram się dać coś z siebie innym. Ale oczywiście następnego dnia budzę się z poczuciem beznadziejności swojej osoby i z pragnieniem unicestwienia siebie. Unicestwienia nie tylko fizycznego, ale globalnego - duszy i myśli. To moja obsesja. Te huśtawki nastroju są dla mnie wykańczające nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Somatycznie czuję się fatalnie. Wciągu tych krótkich 3 miesięcy moje życie bez konkretnej przyczyny legło w gruzach. Potraciłam wszystkich przyjaciół i znajomych. Ludzie ode mnie stronią, a ja jak na złość się izoluję. Pracuję jeszcze zawodowo, ale w pracy wykonuję minimum swoich obowiązków. Nie dbam, jak kiedyś, o mój wygląd zewnętrzny, pogorszyła mi się aparycja, co w pracy zwraca uwagę. Poza tym praca jest dla mnie teraz wysiłkiem emocjonalnym ponad moje możliwości. Przedmiotem mojego zawodu są ludzie, wiec muszę sie zebrać w sobie i sprostać wymaganiom, co przychodzi mi z trudnością. Nie wiem jak długo zdołam utrzymać się zawodowo, a utrata etatu to już całkowite wykluczenie i nieprzydatność społeczna. Mieszkam sama z 7-letnim synkiem. Ta samotność mnie dobija, ale jednocześnie nie mam ochoty na kontakty towarzyskie i społeczne. Rodzina nie utrzymuje ze mną kontaktów - jesteśmy w dość trudnych relacjach. Mam tylko jednego przyjaciela, wspaniałego człowieka. Tylko Jego jednego przyjmuję do mojego świata. Bardzo mi pomaga i jest mi bliższy niż rodzony krewny. Ale mam przy Nim nawracające wyrzuty sumienia, iż go obarczam sobą, że On, taki cudowny, mądry człowiek marnuje się przy takiej bezwartościowej osobie jaką jestem. Mam marzenie uwolnić wszystkich od siebie. Mojego przyjaciela (właśnie dlatego, że mu życzę jak najlepiej), moje dziecko (gdyż uważam, że moja rola matki to żenująca sytuacja), moją rodzinę. Sama mam dość swojego towarzystwa. Tak mi ono ciąży, że fizycznie mi się ciężko oddycha. Nie mam dla kogo żyć - nikt mnie nie kocha - nawet własna matka, a dzieckiem sterują geny. Nikt w domu na mnie nie czeka. Czuję się wszędzie jak intruz, jak pomyłka losu. Poza tym wstyd mi przed samą sobą, że dopuściłam do takiego stanu u siebie. Wstydzę się i krępuję (sama przed sobą!) iść do lekarza. Boję się leków i przyznania się do porażki. Nie mam kontroli nad tym, co mi siedzi w głowie. Czuje się jak fant na cudzej loterii. Na chwilę obecną widzę u siebie tylko jedno rozwiązanie - w końcu sfinalizować swoje fantazje, a co za tym idzie, rozwiązać problem. Mam mentalność 15-latki i odczuwam z tego powodu upokarzającą konsternację. Czy jest realna szansa, abym wróciła do dawnej, doskonałej formy i odczuwania szczęścia z życia? Pozdrawiam.

KOBIETA, 28 LAT ponad rok temu
Paulina Witek Psycholog, Warszawa
72 poziom zaufania

Pani Aniu,

Oczywiście jest taka szansa! Proszę w to nie wątpić i nie rezygnować ze specjalistycznego wsparcia. Pani stan jest wynikiem choroby, która wymaga dokładnego zdiagnozowania i podjęcia leczenia. Z pewnością bardzo ważna jest w Pani przypadku psychoterapia, a także farmakoterapia. Dlatego bardzo istotne jest, aby jak najszybciej zgłosiła się Pani do lekarza. Wymienione przez Panią objawy podlegają leczeniu, które wdrożyć może jedynie lekarz psychiatra, dlatego gorąco namawiam do wizyty w Poradni Zdrowia Psychicznego

Generalnie nikt nie lubi przyjmować leków, ale niekiedy są potrzebne. Podobnie jest z wizytą u lekarza - dla większości pacjentów jest to stresujące. Nikt przecież nie lubi chorować. Proszę jednak pamiętać, że leczenie to etap przejściowy, który służy wyzdrowieniu i/lub polepszeniu funkcjonowania. Psychiatra przyjmuje tygodniowo od kilkunastu do kilkudziesięciu pacjentów z różnymi zaburzeniami, wstyd jest Pani subiektywnym odczuciem - dla lekarza Pani problem to zadanie, któremu taki specjalista chce i może sprostać. Proszę się nie obawiać podjęcia leczenia.

Pani pogorszenie nastroju i funkcjonowania jest wynikiem trudności psychicznych, które zaczną ustępować w trakcie leczenia. To zapewne krępujące, ale nie jest to Pani winą i minie, jeśli podejmie Pani leczenie. Proszę też pamiętać, że choroba zniekształca obraz rzeczywistości na bardziej ponury, beznadziejny i wrogi. W miarę jak zacznie Pani wracać do formy, obraz świata i potrzeba dbania o siebie zaczną się zmieniać na korzyść.

Pozdrawiam serdecznie!

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty