Czy jest sens mówić o tym, co się czuje, skoro nikt tego nie zrozumie?
Od kilku lat mam (jak to lekarz stwierdził) nawracającą depresję z natręctwami o podłożu lękowym. Posiadam orzeczenie o stopniu niepełnosprawności. Nie jestem pod stałą opieką lekarską gdyż od pewnego czasu za wizyty trzeba płacić.
Mam ojca alkoholika (co prawda niepijącego od 3 lat), brata nadużywającego alkohol, włóczę się ze szkoły do szkoły - żadnej nie mogę skończyć. Znowu popadłem w ten dziwny stan... Od 3 tygodni mam huśtawki nastrojów, byle co wytrąca mnie z równowagi, spadające naczynie powoduje strach, znajomi się odwracają, bo nie są w stanie zrozumieć co się dzieje, a ja nie potrafię im wytłumaczyć, no bo niby jak to zrobić? Będą się tylko śmiali - a tego nie zniosę - więc popadam w sen, całe dnie przesypiam i jest coraz gorzej. Nie mam już siły. Podświadomość każe mi się głodzić, łapać wszystkie możliwe choroby, bo może się uda odejść do mamy. Z tego powodu jestem sam, śmieją sie ze mnie w wiosce chodź po pomoc potrafią przyjść, a ja nie odmawiam pomimo całego tego nabijania.
Jak mam tym, nielicznym już, wytłumaczyć co się dzieje w taki sposób, żeby zrozumieli i nie uciekli? Pozostanie samemu nie wróży nic dobrego. Przed snem wyobrażam sobie, że umieram, że zachorowałem i że nie muszę się już męczyć.