Czy możliwa jest depresja od wczesnych lat dziecięcych?
Piszę, bo nie daję sobie rady ze sobą. Ostatnio strasznie się odosobniłam od rodziny. Od dwóch lat studiuję i pracuję. Nie dostałam się na studia dzienne - to była moja wielka porażka. Musiałam studiować zaocznie.
Moje życie od dziecka wyglądało inaczej niż życie innych. Nie jeździłam na wakacje, nie miałam ładnych ciuchów, chłopaka, tak jak moje koleżanki. Nawet na własną studniówkę nie chciałam iść. W dzieciństwie byłam otyła, wszystkie dzieci mnie wyśmiewały na wf. Nie chodziłam na imprezy. Nie miałam nigdy dobrych ocen. Mój tata był i jest psychicznie chory. Mama jest znerwicowana, bo teraz musi się nim opiekować, bo jest oblożnie chory. Obwinia go za to, że zmarnował jej i nam życie. Moje siostry ułożyły sobie życie - mają mężów i dzieci.
Ja kładę duży nacisk na szkołę, co mnie bardzo stresuje - chce mieć stypendium, bo mam pracę, ale nie zarabiam zbyt dużo. Muszę się za to utrzymać, zapłacić za stancję i czesne za szkołę. Od mamy nie chcę brać pieniędzy, bo nie mam sumienia - ona ma ponad 50 lat, jest chora i pracuje ponad swoje siły, żeby życie rodzinne jakoś wyglądalo. Poza tym to jeszcze kilka lat i nasz dom po prostu się zawali - jest to mała chatka po dziadkach, gdzie mieszkają już tylko rodzice. Mama bardzo by chciała coś zbudować, chociaż małego, ale zbudować. Proszę sobie wyobrazić jak trudne jest życie 50-latki, która chce czegoś takiego dokonać, opiekując się obłożnie chorym.
Ja nie mam siły, zauważyłam, że coraz bardziej. Obecnie mam urlop wypoczynkowy, który muszę wykorzystać na zjazdy w szkole, ponieważ mam je przez 6 tygodni pod rząd, piątek, sobota, niedziela - pracując nie dałabym rady. Wszystko ostatnio stało się szare. Unikam ludzi, nie umiem utrzymać kontaktu wzrokowego. Mam chłopaka, ale ostatnio też go unikam - nie widzieliśmy się 2 miesiące. Moja sytuacja mieszkaniowa też nie jest najlepsza, bo mieszkam już 3 lata na jednej stancji, przyzwyczaiłam się. Ci ludzie też się przyzwyczaili do mnie - wiedzą, że jestem aspołeczna i nie chodzę na imprezy, więc już do mnie nawet nie zaglądają. Ja zawsze mówię, że nie mam czasu, że się uczę.
Denerwują mnie niektóre zjawiska tataj. Ze wzgledu na to, że nie płacę aż tak dużo i nie ukrywam, że przez poczucie własnej zaniżonej wartości krępuję się po prostu powiedzieć, że od pół roku boli mnie kręgosłup od rozsypującego się łóżka, a ujadający pies, którego wypuszczają codziennie o 6 czy 7 rano pod moim oknem po prostu wprawia mnie w taką złość, że trudno mi się funkcjonuje i marzę o tym, żeby jak najszybciej wyjść z domu. Muszę przyznać, że pieniądze sa dla mnie ważne w tym momencie, bo jeżeli odmówię sobie jednego, to będę miała na zapłacenie szkoły.
Najgorsze chyba w tym wszyskim jest to, że ostatnio chciałbym być niewidzialna, przezrozczysta tak, żeby nikt mnie nie widział. Może stąd wynika moja nieporadność w upomnieniu się o swoje. Odnośnie związku to jestem z moim chłopakiem od dóch lat - jestem i nie jestem, spotykamy się czasem, ale ja nie umiem się określić, czego tak naprawdę bym chciała w tym związku. Boję się zaufać i traktuję go na dystans. Mama zawsze mówiła, żebym się nie dała oszukać żadnemu mężczyźnie, bo skończę tak jak ona. I tak jestem od dwóch lat z chłopakiem, każda wizyta z nim u mnie w domu to straszny stres, w ogóle każde spotkanie z rodzina wprawia mnie w lęk. Boję się jego matki, nie bywam u niego, nie lubię przebywać w towarzystwie jego rodziny.
Przyznam, że nie akceptuję siebie, ale i do końca jego. Boję się zostać sama, bo wtedy już nikt mnie nie będzie przytulał. A w dzieciństwie mnie nikt nie przytulał. Czuję się winna, bo czasem mówię mu, co mnie boli, jak się czuję, ale czuję się wtedy strasznie, czuję się beznadziejna przed nim, czuję, że ma już dość moich humorów. Z siostrmi też wstydzę się rozmawiać, bo będą mowić, że co ja wyprawiam i znowu poczuję, że nie mam prawa nawet do smutku i kóło się zamknie. Nie powinnam tak się czuć, to moja wina, że tak się czuję, nie wolno mi, założę sztuczny uśmiech na twarz i będę udawać, że wszystko w porządku. Tylko ile tak można być zależnym i uległym?
Mam wrażenie, że nie mam prawa do nieczego. Myślałam o śmierci, ale wiem, że mam by tego nie zniosła, nie zrobię jej tego. Muszę jeszcze zdać 5 egazminów w tym tygodniu. Ciągnę jak tylko mogę, ale nie czuję, żebym miała jakąś radość z tego. Mam też kłopoty z zapamiętywaniem, muszę długo ślęczeć nad książkami, żeby czegoś się nauczyć. Czasem jem dużo nie będąc głodna, a czasem zapominam zjeść, właściwie to jest mi obojętne, czy będę jadla, czy nie. Czuję się taka inna, gorsza po prostu. Nie chodzę na imprezy, czasem nawet nie wiem jak mam sie zachowac w niektórych sytuacjach. Jak zaczynam rozmawiać z którymś ze wspolokatorów to marzę, żeby jak najszybciej skończyć i z powrotem zaszyć się w swoim pokoju.
W pracy też nie mam lekko - jestem zależna od szkoły. Jak się nie zgodzę na jakieś tam zmiany w grafiku, albo pójde na zwolnienie lekarskie, albo wezmę urlop na żądanie wtedy, kiedy im nie pasuje, to potrafią mi nie dać wolnego na zjazd. A tak bardzo zależy mi na dobrych ocenach. Sama praca też jest stresująca - punk obsługi klienta w jednym z marketów: skargi, krzyki, reklamacje i kłótnie, do tego praca 8 h na nogach - zaczynają mi się już robic żylaki. Właśnie dlatego już nie mam na nic siły.
Tak prawdę mówiąć to nie wiem kiedy ostatni raz zrobiłam coś tak naprawdę dla siebie. Nie przyznaję sobie prawa do odpoczynku - bo chciałabym pracować na 2 eaty i jeszcze studiować 2 kierunki, żeby tylko być taka jak inni, żeby nadgonić, żeby mieć dom, ale nie wydaje mi się to osiągalne w pojedynkę. Tak bardzo chciałabym udowodnić mamie, że sobie poradzę sama, że mimo tego jak jest - coś osiągnę, chociaż skończę studia.