Epizody depresyjne i brak stałości w uczuciach - jak sobie poradzić?
Mam 22 lata. Mam za sobą już jeden epizod depresyjny, przez który zawaliłam studia. Teraz jestem na drugim roku kierunku, który naprawdę mi odpowiada. Odnośnie tego epizodu, nie poszłam wtedy do psychologa, nie wierzyłam, że to depresja, po prostu zdawało mi się, że sama sobie to robię na siłę, zachowywałam się tak jak nigdy wcześniej. Był strach, niechęć do wszystkiego, brak radości, zaniedbywałam się (nie robiłam prania, nie myłam się), leżałam w łóżku, do tego miałam wrażenie, że nic nie czuję, jakbym była gdzieś indziej, jakbym była pusta, mechaniczna i ciągle płakałam, nigdy w życiu tyle nie płakałam. Oczywiście opuszczałam zajęcia i ostatecznie zrezygnowałam z kierunku. Mam siostrę, razem z nią mieszkałam (i nadal mieszkam) na stancji, to był dla niej ciężki okres. Powoli zaczęłam wychodzić z tego dziwnego stanu. Było trudno, na początku czułam, że jestem do niczego, że nic nie potrafię (dodam, że to był drugi rok studiów i za pierwszy zdołałam uzyskać stypendium naukowe), zaczęłam szukać pracy. Udało się, powoli zaczynałam w siebie wierzyć, złożyłam podanie na drugi kierunek, dostałam się, ale nadal bałam się, że to powróci, ten dziwny stan, nadal nie do końca wierzę, że to była depresja, wydaje mi się jakby to nie było do końca prawdziwe, że udawałam wtedy. Rodzina twierdzi inaczej. W międzyczasie poznałam swojego obecnego chłopaka. Na początku mojego drugiego podejścia do studiowania okazało się, że mój ojciec ma jakieś problemy, nie chciał nic mówić. Ogólnie, wyjechał do Irlandii zanim ja i moja siostra zaczęłyśmy studiować, aby zarobić na nasze studia. Kiedy już tam był sprowadził swoją dawną kochankę z Polski i rozwiódł się z matką. No i okazało się, że ma jakieś problemy i nie może już nam przysyłać pieniędzy. Wtedy, kiedy okazało się, że być może trzeba będzie rzucić studia z powodów finansowych zrozumiałam jak bardzo mi na nich zależy i zdecydowałam się nie poddawać. Obecnie pracuję i studiuję, złożyłam wniosek o kredyt studencki. Ojciec wrócił z Irlandii, kochanka go zostawiła i wrócił do mojej matki. Jest chory i nie może pracować, za to matka znalazła pracę. Starają się jak mogą. To takie ogólne tło. Dodam jeszcze, że ojciec zdradzał matkę, kiedy miałam mniej więcej 12, a moja siostra 13 lat. Mama wtedy wyjechała do Niemiec, żeby coś zarobić, a ojciec znalazł sobie inną. Kiedy wróciła chciał ją zostawić, ale jakoś go przekonała, żeby został "dla dzieci". Ja z siostrą podsłuchiwałyśmy pod drzwiami i stąd dowiedziałyśmy się o całej sprawie (chociaż siostra podejrzewała już coś wcześniej, mi by to do głowy nie przyszło). A teraz do sedna sprawy. Nigdy nie byłam z chłopakiem dłużej niż 2 lata. Zawsze po tym czasie coś się psuło i to był koniec. Nie wiem czy to chodzi o tą tak zwaną rutynę, czy o coś innego. Nie wierzę po prostu, że prawdziwa miłość się człowiekowi zdarza w życiu. Bardzo, bardzo chciałabym w przyszłości założyć normalną i szczęśliwą rodzinę, a z drugiej strony nie wierzę, że coś takiego może mi się przytrafić. Mimo to próbuję. Z obecnym chłopakiem jestem od 1,5 roku. Od jakiegoś czasu poczułam, że coś zaczyna się psuć. Dla niego wszystko jest w porządku, on jest szczęśliwy, ja nie. Z nim jest wszystko w porządku, to ze mną jest coś nie tak. Powiedziałam mu o tym "epizodzie depresyjnym", ale on stwierdził, że "mimo że nie rozumie takiego czegoś to będzie moim oparciem". Mimo to odsuwam się od niego. Kiedy zaczęło się psuć między nami, poznałam innego chłopaka. Tylko rozmawialiśmy, przeważnie w gronie znajomych, raz poszliśmy do kina. Nie wiem co teraz zrobić - gdyby taka sytuacja miała miejsce parę lat wcześniej nie zastanawiałabym się nad niczym i zerwała od razu. Teraz jest inaczej, chcę stabilizacji, ale jednocześnie nie wiem czy w ten sposób nie krzywdzę chłopaka, z którym obecnie jestem. Nie mówię tu o zdradzie, do niczego takiego nie doszło. Po prostu nie wiem co czuję, czego chcę. Nie chcę nikogo skrzywdzić, ale nie podejmując decyzji krzywdzę wszystkich. Obecny chłopak jest z zamożnej rodziny, ja z biednej, czasem nie potrafi mnie zrozumieć w pewnych kwestiach, ale bardzo mu na mnie zależy. Nie wiem czy uciekam przed nim, bo się boję, że jak będę z nim dłużej i później będę już wiedzieć na pewno, że go nie kocham to tylko bardziej go skrzywdzę odchodząc po dłuższym czasie. Wielokrotnie już się nad tym zastanawiałam, nie mam do kogo się zwrócić. Czuję, że cokolwiek zrobię, będzie to zła decyzja. Mój chłopak jest bardzo "logiczny", to o co tu chodzi? Czy to możliwe, że związek może się tak po prostu znudzić i można go zakończyć tak po prostu, nie patrząc na to wszystko co było? Wiem, że to ze mną jest coś nie tak, siostra nie ma takich problemów. Ona jest bardzo stabilna i pewna swych uczuć. Ja nie.