Czy wyolbrzymiam swoje problemy? Czy mogą one być powodem depresji?
Wszystko zaczęło się, kiedy miałam 10 lat. Wtedy zaczął walić się mój świat. Kontakty między rodzicami zaczęły gwałtownie się psuć. Codziennie przeżywałam koszmar - wyzwiska, ingerencja dziadków, a co za tym idzie kolejne awantury, notoryczne wzywanie policji. Z mamą zawsze byłam bardzo związana i ślepo wierzyłam w każde jej słowo. Uwierzyłam też, że rozstali się, bo tata zawinił. Jak się później okazało, mama miała romans. Tata pracował, ona zostawiała mnie na długie noce, spędzając namiętne chwile ze swoim kochankiem. Nie raz błądziłam po mieście wieczorami, mając 10,11,12 lat. Próbowałam ją znaleźć. Chodziłam też pod dom jej faceta, który oświadczał mi, że tego akurat dnia jej nie widział, co było bzdurą. W końcu wszystko wyszło na jaw. Dalej ślepo podążałam za nią. Zabierała mnie do nowego faceta, którego z początku, przyznam, bardzo lubiłam. Dopiero po czasie zorientowałam się, że to on rozwala mi rodzinę, a co za tym idzie, znienawidziłam go. Matka zamieszkała z nowym nabytkiem na krótko przed rozwodem rodziców, na którym to zrzekła się praw do mnie. Nawet nie chcę sobie przypominać tego, jak się czuję, bo nawet po takim czasie cisną mi się do oczu łzy. Przez rok mieszkałam u dziadków, którzy utrudniali mi kontakty z matką. Jedynym stworzeniem, które pozwoliło mi jakoś przez to wszystko przejść był mój ukochany pies, który jest ze mną do dzisiaj. Straszono mnie wtedy, że zostanie wywieziony do lasu, bo nikt nie miał ochoty trzymać go u siebie... A ja byłam tylko małym, niewinnym dzieckiem. Byłam strasznie rozdarta, musiałam poradzić sobie z konsekwencjami, które niosła za sobą nieodpowiedzialność ludzi dorosłych. Po roku, matce przypomniało się o mnie. Zawalczyła w sądzie i przeprowadziłam się do niej. Tam czekały na mnie kolejne niespodzianki. Kochanek jej pił, bił ją, niejednokrotnie wyrzucał nas w nocy z domu. Wędrowałyśmy z domu do domu. W końcu matka zaszła w ciążę i chyba wtedy tak naprawdę przestałam sobie ze wszystkim radzić. Od tego momentu, choć minęło już prawie 9 lat, w tej chwili mam 20, nic nie jest lepiej. Nadal mieszkamy, z jak to określam „jej kochankiem”, z bratem, któremu, nie przesadzam, pozwala się na wszystko, z moim ukochanym psem. Matka ma dwie twarze. Nie interesują jej moje porażki, czy sukcesy. Znalazła schronienie w wirtualnym świecie. Czasem dostaje przebłysków, wtedy ma wyrzuty sumienia, potrafi normalnie ze mną pogadać. Jednak mam wrażenie, że potrzebna jestem jej tylko po wtedy, kiedy jej fagas zawiedzie. Kompletnie nie radzę sobie z tą całą sytuacją. Są takie dni, kiedy w ogóle o tym nie myślę. A przychodzą i takie, w których cały czas płaczę. Do rozpaczy potrafią doprowadzić mnie błahostki, takie jak dzisiaj np. za kilka dni czeka mnie ważny egzamin. Chciałam więc dzisiaj się pouczyć, ale nie byłam w stanie. Braciszek ustawił głośność w telewizorze, najgłośniej, jak się da, matka to samo zrobiła z muzyką. Ja, nie mówiąc nic, spakowałam się z zamiarem wyjścia z domu, z zamiarem pójścia do pustego domu ojca, gdzie chociaż będę miała warunki do nauki. Braciszek skwitował moje wyjście „To przecież nie jej dom, niech się nie rządzi”. Nie wiem, czy wyolbrzymiam. Tak uważa moja matka. Wg niej nic nigdy się nie dzieje. Nie wiem, czy te problemy naprawdę są takie błahe, czy jestem tak słaba, że nie radzę sobie z takimi drobnostkami? Przecież ludzie w życiu mają gorzej. A ja zauważyłam, że nie potrafię już cieszyć się życiem. Przestało mi zależeć. Kiedy nie muszę się uczyć, najchętniej zaszywam się w łóżku i przesypiam całe dnie. We śnie jest mi chyba lepiej, sny tworzą mi lepszą rzeczywistość.