Depresja czy nie?
Mam niespełna 20 lat i nigdy nie myślałem, że coś takiego jak depresja może mnie dotyczyć. I wciąż nie jestem o tym przekonany. Niemniej jednak od jakiegoś czasu coraz bardziej boję się, że to prawda. Trudno mi się cieszyć z życia. Przytłacza mnie rzeczywistość, czuję, że staję się rozgoryczonym mizantropem, co w dodatku potęguje moją niechęć do siebie samego. Zdarza mi się płakać z powodu własnej bezsilności - nie histerycznie i głośno, ale cicho i powściągliwie. Dużo myślę o śmierci. Stanowczo za dużo, jak na świeżo upieczonego studenta, który ma jeszcze przed sobą całe życie. Nie żebym planował własne samobójstwo, ale zwyczajnie moje myśli krążą wokół tego tematu. Najzabawniejsze (?) jest to, że w ogóle nawet nie mam, na co narzekać. Nie wychowałem się w patologicznej rodzinie, nie doświadczyłem ogromnych tragedii (z wyjątkiem śmierci brata kilka lat temu). Nie przeżyłem nawet prawdziwego zawodu miłosnego. Wręcz przeciwnie - czuję, że nie jestem w stanie obdarzyć nikogo uczuciem. Owszem, kocham swoich rodziców, nawet bardzo. Ale czuję, że na nikim innym nie będzie mi nigdy naprawdę zależało. Przyjaciele, których mam, to (z nielicznymi wyjątkami) ludzie, z którymi, chcąc nie chcąc, obcuję, a niewidywanie się z nimi automatycznie przeradza się w zerwanie przeze mnie kontaktu z nimi bez żadnego powodu. Po prostu nie przywiązuję się do ludzi, jedynie się do nich przyzwyczajam, i nie zabiegam o ich uczucia. Mam też pewien problem z własną seksualnością - chyba jestem biseksualny, co uważam za przekleństwo, bo sam nie wiem, kim jestem. Podobno kolejnym objawem depresji może być stopniowa utrata zainteresowań, i to chyba również mnie dotyczy - kiedyś masowo pochłaniałem dobre filmy, a teraz mimo wolnego czasu tego nie robię. Cóż, ee, pomocy?