Czuję się beznadziejnie - czy możliwe, że to depresja?

Witam, Mam piętnaście lat i jestem kobietą. Jedynaczką. Choć słowo "dziewczyna" lub "nastolatka" pewnie byłoby tu bardziej adekwatne. Z góry przepraszam za ten wywód. Będę wdzięczna, jeśli ktokolwiek zechce to przeczytać i odpowiedzieć. Jeśli jednak nie - nic nie szkodzi. Prawdę mówiąc nie bardzo wiem, od czego by zacząć. Jest wiele rzeczy, które chciałabym tu poruszyć. Wszystkie jednak sprowadzają się do jednego - mojego długotrwałego złego samopoczucia. Mówiąc "długotrwałe" nie mam na myśli dwóch tygodni, czy nawet miesiąca. Stany nagle ogarniającego smutku i wręcz ciągłego poczucia beznadziejności ciągną się z dłuższymi lub krótszymi przerwami od pierwszych klas szkoły podstawowej. Ale może spróbuję streścić całą historię, z której może coś wyniknie. Byłam radosnym i wrażliwym na cudze nieszczęście dzieckiem. Tak przynajmniej twierdzą moi rodzice. Nie mnie oceniać, jakim byłam i jestem człowiekiem. Pamiętam tylko, że mój pierwszy kontakt z rówieśnikami był dla mnie istnym szokiem. Kiedy miałam cztery lata rodzice postanowili się przeprowadzić. Nie dotknęło mnie to zbytnio - nie pamiętam, żebym w dawnym miejscu zamieszkania miała przyjaciół. Paradoksalnie najbardziej cierpiałam z powodu rozstania z ogromnym, starym drzewem rosnącym na podwórku. Teraz nie rozumiem tego uczucia, ale wtedy było ono dla mnie czymś naprawdę wyjątkowym. Poszłam do przedostatniej grupy przedszkola. I tam przekonałam się, jak trudno jest być "nowym". Na domiar złego różniłam się od rówieśników. Nienawidziłam uwielbianej i katowanej godzinami zabawy w dom. Jak to mawia teraz moja koleżanka, byłam "patologicznym ojcem, który wychodził do pracy, zaczynał rysować przy biurku i nie wracał na noc do domu". Nie byłam lubiana i bardzo mocno to odczuwałam. Od prymitywnych dziecięcych przezwisk, przez wytykanie mi mojej inności (byłam dosyć pulchna i nosiłam spodnie, a to dla dzieciaków wystarczyło, żeby obwiniać mnie za całe zło świata), aż do sporadycznej przemocy fizycznej (popchnięcia, walnięcia klockami i inne tego typu bzdety). Prawa, głosu nie miałam. Wszyscy utwierdzali mnie w przekonaniu, że jestem nikim, a ja przyznawałam im rację. Nauczycielki jakby nic nie zauważały. A ja nie mówiłam, bo myślałam, że tak jest dobrze. Bo nie wyobrażałam sobie, żeby bez powodu sprawiać komuś jakąkolwiek przykrość. Tak zostałam wychowana (moi rodzice to wspaniali ludzie, przykład idealnego małżeństwa). Do szkoły podstawowej poszłam wewnętrznie "skulona". Z resztą moja zewnętrzna postawa oddawała mój stan psychiczny - nadzwyczaj wyrośnięta, zgarbiona dziewczynka z nieświadomym niczego spojrzeniem. W Świętego Mikołaja wierzyłam najdłużej ze znanych mi rówieśników ;). Moja nowa klasa była idealną kontynuacją przedszkola. Znalazła się grupka "fajnych, ładnych i mądrych" osób, które pogłębiały moje przekonanie, że jestem gruba, brzydka, głupia i niepotrzebna. Jeszcze gorzej było, kiedy okazało się, że świetnie się uczę i ładnie rysuję. Znalazłam tam też co prawda przyjaciółkę, na którą do dzisiaj mogę liczyć o każdej porze dnia i nocy. Ale miałam już mocno zakodowane, że jestem gorsza od całej reszty społeczeństwa. Próbowałam się dopasować. Na siłę zmieniać swój styl. Chciałam, żeby ta popularna w szkole grupa zauważyła mnie. Robiłam wszystko, żeby im się przypodobać. A raczej starałam się. Bo nigdy nie wytrzymałam z tym dłużej niż miesiąc - to po prostu nie był mój świat. Często byłam samotna pomimo towarzystwa... To uczucie idealnie odzwierciedla wiersz E. A. Poe "Samotny". Obecnie jestem w gimnazjum. Nie mogę narzekać, bo trafiłam na wspaniałą klasę. Metale, emo, rasta i "popularni" trzymają się w niej razem. Jest dla mnie pewnego rodzaju przystanią. Mogę w spokoju zastanowić się nad swoim życiem, nie obarczając się nowymi problemami. Jednak mimo braku widocznych powodów do smutku, często chodzę przygnębiona. Czasem płaczę. Nie lubię obarczać innych moimi problemami. Wolę słuchać, niż mówić. Nie chcę sprawiać przykrości rodzicom, bo więcej dla mnie zrobić nie mogli. Koledzy zarzucają mi, że bardzo mało się uśmiecham. Ale jak mogę się uśmiechać, kiedy nie odczuwam radości? Dobija mnie trochę fakt, że wszystkie moje koleżanki przeżyły już swoją pierwszą miłość lub zauroczenie... A mnie nikt nie chce. Co prawda raz byłam zauroczona (zakochana?) w chłopaku starszym ode mnie o 9 lat, którego praktycznie w ogóle nie znałam. Do tej pory nie wiem, na jakiej podstawie nie mogłam zapomnieć o nim przez ponad rok (do dzisiaj czasem o nim myślę). Trochę źle czuję się w tym świecie. Nie umiem się odnaleźć. Za dużo zła. Ludzie cierpią, płaczą, niszczą się nawzajem. To częsty temat moich przemyśleń. Równie często rozmyślam o śmierci. Od razu uspokajam - nie są to myśli samobójcze. Raczej filozoficzno-religijne rozważania. Życie to dar. Tylko nie wiem, jak mogłabym go wykorzystać... A śmierć jest dla mnie zamglona, skąpana w ciepłym blasku słońca. Przepraszam za te metafory, taki już tok mojego rozumowania. Bardzo przenośmy i chaotyczny. Wracając do głównego problemu: obiektywnie rzecz biorąc do brzydkich nie należę. W znaczeniu - nie mam asymetrycznej twarzy, odstających uszu, wybrakowanych zębów. Zapewne gdybym miała inny charakter, mogłabym samozwańczo mianować się Miss Świata, jak to robi wiele moich koleżanek. Ja jednak nie potrafię i nie sądzę, żeby było to dobre. Nie wierzę w swoją urodę, w swoje umiejętności, w swoją rzekomą "inteligencję". "Samotna wśród ludzi" - to idealne określenie. Nie mam planów na przyszłość, nie mam wykształtowanych marzeń. Z doradztwa zawodowego wyszło jedno, wielkie NIC. Dosłownie. Mój wynik to "brak jakichkolwiek preferencji zawodowych", co zgadza się z moimi odczuciami. Znajomi zazdroszczą mi ocen. Co z tego, że dobrze się uczę, skoro nie mam pojęcia, co z tym zrobić? Mogłabym robić wszystko, na co bym się uparła. Ale ja nie wiem, co sprawiałoby mi radość. Nie mam pojęcia. Jest tyle rzeczy, które uwielbiam. Nauka, sztuka... A wszystko tak od siebie różne. I z żadnego nie potrafię zrezygnować. Ja tylko chciałabym być szczęśliwa. Robiłam sobie kilka testów na depresję. Wszystkie wyszły pozytywnie. Ba. "Zaawansowana depresja" - taki nagłówek w większości przypadków pojawiał się po kliknięciu przycisku "rozwiąż". Wiem, że takich internetowych diagnoz nie powinno się brać do końca na poważnie. Nie mam wielu objawów "zaawansowanej depresji". Kocham życie, mimo że jest mi źle, bo wiem, że zawsze mogło być gorzej. Staram się patrzeć na przyszłość optymistycznie, choć często mam wrażenie, że nie odnajdę się w tym świecie. Nie odnajduję się w swoim otoczeniu. Czasem starsze koleżanki mówią, że przy mnie czują się głupio, jak dzieci. To dość zabawne z mojej perspektywy, zwłaszcza, że ja ich tak nie odbieram :). Po tej rozwlekłej autobiografii, która z założenia miała być "skróconym opisem sytuacji", nasuwa się dręczące mnie do bardzo dawna pytanie. To problemy psychiczne, czy ja już po prostu mam taki charakter?

KOBIETA, 16 LAT ponad rok temu

Witam!

Piszesz, że czujesz się "samotna wśród ludzi". Ja po przeczytaniu Twojego listu mam odczucie, że samotna jesteś trochę na własne życzenie. Masz przyjaciółkę, na którą możesz liczyć od lat, fajną klasę, w której każdy jest akceptowany, nie masz problemów z nauką ani wyglądem fizycznym, a jednak sama skazujesz się na wyalienowanie.
Możliwe, że smutek i przygnębienie są wynikiem zmian wieku dojrzewania. Zmienia się Twoje ciało, ale też psychika. Wypowiadasz się metaforycznie, wręcz z filozoficzną głębią. To może prowadzić do niezrozumienia Cię przez rówieśników. Możesz poszukać osób, które będą podobne do Ciebie (np. na forch internetowych, na zajęciach tematycznych). Staraj się także mówić o tym, co z Tobą się dzieje. Kiedy tylko słuchasz inni mogą czuć się przy Tobie skrępowani i niepewni tego, co myślisz.
Możesz zmieniać swoje nastawienie do ludzi i nawiązywać wartościowe znajomości, w tym związki uczuciowe. Jednak w dużej mierze to od Ciebie zależy, czy będziesz tego chciała i jak inni będą Ciebie postrzegać. Możesz korzystać z pomocy psychologa lub telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży (116 111), by pracować nad swoimi głównymi problemami - wycofaniem, brakiem akceptacji swojego ciała oraz samooceną. 

Pozdrawiam

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty