Jak sobie poradzić z sobą samą w szkole...
Nie wiem, czy mam powody do pisania. Mam 15 lat, jestem dziewczyną. Im więcej myślę, tym mocniej stwierdzam, że coraz bardziej się w tym gubię. W ogóle czuję się jakaś inna, że tutaj piszę, a o psychologu kiedyś myślałam, że chodzą do niego tylko ''porąbani'', a czasem się zastanawiam, czy sama nie powinnam go odwiedzić. Myślę, że mój ''problem'' zaczął się w 1-2 klasie gimnazjum. W podstawówce można powiedzieć, że byłam w centrum zainteresowania - najlepiej się uczyłam, miałam przyjaciółkę, która była bardzo pewna siebie, bo miała siostrę i tzw. ekipę ze starszej klasy. Byłyśmy w centrum uwagi.
W 4 klasie doszła do nas nowa koleżanka, a w 6 klasie moja ''przyjaciółka'' olała mnie i zaczęła się przyjaźnić z tamtą. Ona zawsze była postrzegana jako dwulicowa, intrygantka, nauczyciele niektórzy również mieli o niej takie zdanie, ale ja się z nią przyjaźniłam, bo mi to odpowiadało. Jeździłyśmy do siebie, przyjaźń na 102. I właśnie w tej 6 kl. wszystko się skończyło, ona nagle stwierdziła, że tamta przyjaźń od dawna nie miała sensu, że nie czuła się w niej dobrze. A przecież nigdy mi o tym nawet nie wspomniała. Tłumaczyła się głupio i chciała mi zrobić jeszcze większą przykrość.
Tak więc do gimnazjum weszłam jakby nie patrzeć sama, co prawda w nowej klasie miałam 2 koleżanki, ale to nie to samo. 1 klasę mogę usprawiedliwić - wszyscy się poznają i są dość nieśmiali, to taki początek. Jednak w 2 klasie (w wakacje postanowiłam sobie, że zmienię swoje postępowanie, ale nic z tego), zamiast zawierać nowe znajomości, ja ograniczałam się tylko do tych w klasie, choć czasem kogoś nowego poznałam, ale jakoś sama z inicjatywą nie wychodziłam.
Zaczęłam analizować swoje zachowanie, oskarżając siebie o to, że nie pasuję do reszty, że może faktycznie poza tym, że się super uczę, to nic wartościowego we mnie nie jest? Dochodziłam do wniosku, że może to chęć dominacji i przyzwyczajeń z podstawówki stworzyły taką, a nie inną sytuację, że w gimnazjum okazało się, że jednak są równie mądre dziewczyny, ładniejsze i bardzo pewne siebie (najczęściej mające już swoją grupę przyjaciół z podstawówki, albo i nie). Z dnia na dzień mówiłam sobie, a raczej wmawiałam, że wszystko zmienię, że od jutra normalnie podejdę do obcych i zacznę rozmawiać albo po prostu nie krępować się.
Zresztą jak wiadomo, dzisiejsza młodzież jest trudna - liczy się nie tylko inteligencja, światopogląd, uczucia, empatia (a może w ogóle to się nie liczy?), a najważniejsza jest ta cholerna, czasem przeradzająca się w arogancję pewność siebie, zboczone żarty, głupie teksty, imprezy i ilość znajomych itd. W klasie niby mam dobrą koleżankę, ale ona już ma swoje przyjaciółki. Myślę, że się ze mną tak naprawdę nie liczy, bo niby co ja bym mogła jej dać? Często jest tak, że nagle zaczyna mówić takim dziwnym głosem, jakbym ją nudziła i mnie olewa, albo chamsko odpowiada, czasem gdzieś mnie zostawia, ona lubi się popisywać, a gdy byłam u niej w domu, była chamska nawet dla brata i mamy, myślę, że u niej po prostu też jest ten problem, bo np. przy swojej bardzo pewnej siebie przyjaciółce całkiem inaczej się zachowuje niż np. przy mnie, już tak nie dominuje i mówi innym tonem. Więc jak widać, nie jest tak bardzo pewna siebie, skoro czuje się przytłoczona przy kimś lepszym, a tak być nie powinno.
Moim zdaniem dużo osób ma taki problem jak ja, ale niewiele się do niego przyznaje, a ja chciałabym go pokonać, bo drzemie we mnie ta siła i nie chcę jej zmarnować. Chciałabym również w pewnym sensie, że tak powiem, ''dominować''. W szkole istnieją elity, które są pewne siebie, zawsze zajmują wszystkie miejsca w sklepie i trudno się do nich dołączyć, ale ja nie tego bym nawet chciała. Chciałabym akceptować siebie taką, jaka jestem, liczyć się z tym, że nie zawsze będę najlepsza albo nawet już nie jestem (czyli pogodzić się z tym), nabrać ogólnej pewności siebie, tak jak w podstawówce, nie zastanawiać się co mówić, tylko mówić spontanicznie, nie zwracając uwagi, co ludzie sobie pomyślą (zawsze bardziej martwiłam się zdaniem innych niż swoim i teraz to się właśnie ujawnia).
Ogólnie jestem lubiana, nie ma na mnie jakichś napadów słownych czy coś w tym stylu, ale chciałabym czegoś więcej. Nie mówię tu o jakichś imprezach, nie wiadomo czym, ale głównie o tym spokoju ducha i o harmonii, która kiedyś istniała w moim życiu. Może to jakaś przestroga albo kara, że w życiu nie zawsze będzie tak kolorowo (jak to w podstawówce). Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Czasem myślę o tym wszystkim i płaczę sobie w pokoju, najczęściej wieczorami. Czuję się samotnie, mimo tego, że mam koleżanki, no ale nie mam niestety prawdziwej przyjaciółki/ela. Zazdroszczę pewnej dziewczynie pewności siebie i chciałabym, żeby ona do mnie nieraz napisała, a nie ja do niej, żebym się nie stresowała rozmowami z, w moim mniemaniu, lepszymi ludźmi, abym była taka, jak zdrowy człowiek, bo czasem sobie myślę, że to niejakiego rodzaju choroba, której pozbyć się nie mogę. Nie chcę, aby w liceum znów tak było. Wiem, namieszane, ale może to choć trochę przybliży moją ''historię''.