Depresja czy przesilenie wiosenne...?
Witam, mam 24 lata. W sumie nie wiem nawet, kiedy zwątpiłam w siebie. Szczerze mówiąc nie pamiętam nawet tego momentu, kiedy z rozbrykanego, szczęśliwego dziecka zmieniłam się w zgorzkniałą młodą osobę. Moi rodzice zawsze mnie we wszystkim wspierali i od kiedy pamiętam, traktowali jak dorosłą w dobrym znaczeniu tego słowa - byłam partnerem, a nie dzieckiem. Właściwie zawsze byli w rozjazdach i wszyscy ludzie ich ubóstwiali. Tata zawsze mnie zachęcał natrętnie do prezentowania moich talentów publicznie, choć nigdy tego nie lubiłam. A mnie i tak wszyscy ludzie gratulowali rodziców. Choć ojciec mówił tysiące razy, że wszyscy mówią jaka jestem cudowna, to ja nigdy tego na własne uszy nie słyszałam. Nie jestem pięknością i zawsze żyłam w cieniu mojej mamy, aktorki - która swą urodą roztapiała niejedno serce. Poza tym mieszkaliśmy w małym mieście, gdzie zawód rodziców i ich intensywne życie artystyczne zapewniły mi na tle dzieci "normalnych" rodziców pozycję odmieńca w każdej z możliwych szkół. Nie było mi łatwo znaleźć znajomych. Gdy już moja pozycja w grupie uległa poprawie, w ostatniej klasie gimnazjum rodzice przenieśli mnie do lepszej szkoły. Tam stałam się odludkiem, przestałam się uczyć, czułam się obco, klasa mnie nie akceptowała jako "nowej" i "innej". Najpierw starałam się jakoś zaimponować, potem wszystko stało się obojętne. Testy zdałam świetnie i dostałam się do dobrego liceum. Niestety, tam już także nie umiałam się odnaleźć i zawalałam szkołę. Nie byłam w stanie w ogóle skupić się na nauce, ledwo zdałam pierwszą klasę. Potem było trochę lepiej, ale przed maturą znowu zaczęły się problemy. Jakoś zdałam, ale moje wyniki nie były fantastyczne. Na studia dzienne dostałam się z wielkim trudem po napisaniu odwołania do rektora. Prestiżowy kierunek na UJ, wydawało mi się, że jeśli już tu jestem, to nic złego już nie może się stać. To było w 2005 roku. Niestety bardzo szybko zdałam sobie sprawę, że nie jestem w stanie zmusić mojego umysłu do żadnej aktywności naukowej. Nie byłam fizycznie w stanie nabywać wiedzy!!! Siedziałam całe noce nad książkami, robiłam notatki, nic nie wchodziło mi do głowy, a jeśli nawet, to na drugi dzień nic nie pamiętałam. Senność w ciągu dnia stała się nie do zniesienia. Nie było wykładu, na którym bym nie usnęła. To był koszmar. Zawaliłam sesję zimową i po połowie pobytu na uczelni, zostałam skreślona z listy. Ale uparłam się i w następnym roku złożyłam papiery jeszcze raz z mocnym postanowieniem poprawy. Przed sesją zimową przez 2 miesiące cierpiałam na bezsenność nie mogłam dojść ze sobą do ładu. Jednak jakoś pozbierałam się. Dotrwałam do sesji letniej i zdałam wszystkie egzaminy oprócz jednego - tuż przed wejściem do sali tak strasznie się zaczęłam bać, że nie dam rady, że po prostu nie weszłam. Potem czułam się winna, że zawaliłam studia bez powodu. Stwierdziłam, że to za trudny kierunek i zmieniłam na inny. Tam już bez żadnych problemów dotrwałam do sesji letniej, gdzie miałam do zdania 11 egzaminów. Zdałam 10 z ładną średnią 4,7, a ten ostatni znowu oblałam. Na sesji poprawkowej to samo. Znów zmieniłam kierunek. Tym razem gdy tylko zbliżała się sesja letnia, mój mózg odmówił współpracy i zawaliłam prawie wszystkie przedmioty, chociaż naprawdę się uczyłam. W tym roku już nie podejmowałam studiów, bo uznałam, że nie mam prawa brać pieniędzy od rodziców na studia, które nie przynoszą efektów. Zaczęłam robić różne kursy i podjęłam pracę. Wszystko było dobrze do niedawna. Z przesileniem wiosennym mój organizm znów nie jest chętny do współpracy i nic mi nie wychodzi. W pracy coraz gorzej, na kursie niczego nie jestem stanie się nauczyć... Jestem zła na siebie, stałam się nerwowa, cały czas mam poczucie winy i beznadziei, że to się nigdy nie skończy. Trudno mi wstać z łóżka rano, a moje libido spadło do zera... Już nawet mój chłopak, z którym mieszkam od 2 lat zauważył, że znowu coś złego się ze mną dzieje... Całe dnie chce mi się płakać, a zebranie się do jakiejkolwiek pracy umysłowej kompletnie mi nie wychodzi... Moi rodzice się martwią i starają się mnie wspierać, ale cały czas nie wierzą, że to może być depresja i każą mi "wziąć się w garść", a ja nie mam siły im mówić "jestem chora", bo wstyd mi, że jestem taka słaba. Już nie wiem co mam robić. Całymi dniami chce mi się spać chociaż sypiam dużo. Boję się, że tak już będzie zawsze. Co gorsza kurs też się kończy egzaminem, więc cały czas myślę o porażce, że znowu się nie uda... A siebie nienawidzę za swoją nieumiejętność wzięcia się w garść... Boję się iść do specjalisty, bo odczuwam lęk, że powie mi, że wymyślam sobie chorobę, żeby się usprawiedliwić... Warto iść?