Jak poradzić sobie samej?
Witam, jestem 18-letnią dziewczyną, przechodziłam depresję na początku tego roku, jednak po wizycie u psychiatry, przyjmowaniu leków stwierdziłam, że dam sobie radę. Nie chodziłam na żadną psychoterapię, pomagał mi w rozmowie ksiądz, do którego z czasem nabrałam zaufania. Rodzice ogólnie starali się utrzymać moją chorobę w tajemnicy. Po pół roku sama postanowiłam odstawić leki, bo czułam się naprawdę dobrze i obiecałam sobie i mamie, że już nigdy więcej nie będę się ciąć ani myśleć o odebraniu sobie życia i że jak coś, zawsze dam sobie radę.
Do jakiegoś czasu było wszystko w porządku. Leków nie przyjmuję już od czerwca, miewałam chwilowe momenty załamania, ale zawsze potrafiłam się opanować, zmobilizować, bo przecież matura i nauka, itd. Miałam też mówić o wszystkich moich zmianach wewnętrznych mamie, na początku owszem, robiłam tak, jednak po kilkunastu odezwach w stylu "masz maturę, skup się na nauce, nic innego nie jest ważne, przecież obiecałaś" zacięłam się w sobie i zaczęłam sobie wmawiać, że tak jest.
Ostatnio czuję, że coś się dzieje. Nie jest ze mną aż tak źle jak było na początku, jednak ciągle czuję wewnętrzny, niepojęty smutek, tylko póki co, panuję jeszcze nad tym, żeby nikt inny tego nie odkrył. Jednak z dnia na dzień jest coraz gorzej z kontrolowaniem go, zaczęłam nic nie robić, zamiast uczyć się (czego mam świadomość, że muszę i powinnam i to jest mój JEDYNY i najważniejszy obowiązek, bo od tego zależy WSZYSTKO), czuję się tak obojętnie wobec tej matury, że potrafię odwlekać naukę, siedząc nad książkami i myśląc. Ostatnio przeleżałam ponad 3 godziny, jedynie myśląc, nawet nie wiem o czym. Powinnam mieć motywację, matura jest dla mnie bardzo ważna, tak jak dla moich rodziców, jednak ich motywująco-pouczające gadki już nie działają na mnie. Udaję, że się uczę, chcę, ale, no właśnie, ale "coś" mnie niewyobrażalnie stopuje.
Mój problem nie dotyczy tylko nauki. Przez miesiąc byłam na głodówce i nie jadłam nic, obiecując sobie, że potem nie rzucę się jak zwykle na jedzenie. Jednak teraz objadam się całymi dniami i nocami, czasami nawet jak jestem najedzona idę jeść, żeby nie myśleć, o nauce nie mówiąc. Nie czuję nic. Mówię sobie: "co ty robisz", ale nie czuję do siebie nic. Jem, leżę w bezruchu i tak na zmianę. Powracają również coraz częściej myśli samobójcze, albo chociaż myśli, żeby ulżyć sobie, tnąc się. Póki co, kontroluję to, ale tych myśli najbardziej się obawiam, bo już nie raz wygrywały ze mną.
Nie mam problemów ze snem, bo mało śpię ze względu na to, że wcześniej walczę ze sobą o każdą chwilę poświęcenia na naukę. I jestem zmęczona. Powiem jeszcze, że będąc na głodówce, kiedy miałam wewnętrzną motywację, która mnie całkowicie pochłonęła i nie myślałam o czym innym i będąc wykończona, najefektywniej się uczyłam i nie miałam sił na myślenie. Staram się jak mogę motywować się, jednak kończy się to albo na zjedzonej czekoladzie, albo na godzinach leżenia w miejscu i zadawania sobie pytań, jednocześnie zagłuszając się, że mam się wziąć w garść.
Nie mam (jeszcze) tych lęków, które mnie nachodziły, kiedy miałam depresję i jeszcze nie czuję się tak źle, więc myślę, że nie mam depresji. Jednak boję się, że to powoli powraca i nie chcę, żeby to się stało. Nie chcę też mówić o tym rodzicom, bo moja mama już i tak przeżyła bardzo duży stres, kiedy miałam depresję na początku roku. Błagała mnie, żeby to się nie powtórzyło w maturalnej klasie, bo ona tego nie przeżyje. Na dodatek moja przyjaciółka ostatnio bardzo się załamała i staram się ją namówić na wizytę u psychologa, dlatego muszę być tą silną i nie mogę z nią porozmawiać o swoim problemie, bo to tylko pogorszy jej stan. Jesteśmy bardzo ze sobą związane, ale tym razem ona potrzebuje być w centrum uwagi.
Na księdzu, który wyciągnął mnie z tego za pierwszym razem zawiodłam się, więc jestem sama, ale to mi nie przeszkadza. Chcę poradzić sobie sama, nie mogę dopuścić do nawrotu choroby, nie mam czasu do stracenia, dlatego jak najszybciej chcę coś zrobić. To, co robię sama, żeby sobie pomóc, to czytanie książek, głównie autorów, którzy trafiają do mojego serca (Stachura), i staranie się poznać siebie. Mój stan "nieważkości" utrzymuje się od początku września, od 2 i pół tygodni się nasila, tak samo jak myśli samobójcze, które jeszcze niedawno odrzucałam całkowicie, stają się dla mnie coraz bardziej kuszące.
Ostatnio robi się coraz czarniej wokół mnie i zaczynam wpadać w panikę (nie wiem skąd pochodzącą), która towarzyszyła mi podczas pierwszej depresji. Póki co myślę racjonalnie. Póki co jestem w stanie określić, co czuję, póki co potrafię to wszystko w sobie skumulować, więc wiem, że tragicznie nie jest. Ale jak jeszcze trochę będę "zagłuszać" się jedzeniem, wpadnę znowu w koło tego, że sama zrobiłam z siebie "grubego potwora" i będzie jeszcze gorzej. Jak mam się przełamać? Jak mam poradzić sobie sama? Proszę o konkrety, proszę o pomoc w niewpadnięciu znowu w tę przepaść. Gosia.