Jak radzić sobie ze zmęczeniem przy dzieciach?
Witam, proszę o poradę, bo zastanawiam się, czy nasze życie nie zmierza w bardzo złym kierunku. Jesteśmy z żoną kilka lat po małżeństwie i mamy dwójkę cudownych dzieci w wieku przedszkolnym. Ja pracuję i dobrze zarabiam, żona zrezygnowała z kariery, żeby zająć się maluchami zanim pójdą do przedszkola (i w efekcie ma przerwę w pracy przez ostatnie 4 lata).
Żona mówi, że czuje się totalnie wypalona i zmęczona tą opieką nad dziećmi. Chciałaby wyjść do ludzi i wrócić do pracy, ale ciągłe choroby przedszkolne uniemożliwiają skutecznie szukanie pracy.
W efekcie gdy tylko wracam z pracy, od razu oczekuje ode mnie pełnego przejęcia opieki nad dziećmi. Źle się czuje, boli ją głowa, idzie spać albo czasami wychodzi z domu. Dzień w dzień jestem jedyną osobą, która dzieci wieczorem karmi, kąpie, czyta durne (tak!) bajki na dobranoc i znosi wieczorne szaleństwa zmęczonych maluchów. Po setnym takim wieczorze pod rząd rzygać się chce.
Mam tego dość, bo jedyny moment jaki znajduję dla siebie jest bardzo późno w nocy i kosztem snu. Ona śpi po 10 godzin dziennie, ja po 6-7. Ja też jestem chronicznie zmęczony. Czuję, że jestem jedynie stroną dającą i niewiele dostają w zamian.
Oszczędzam na sobie na wszystkim... ubraniach, wyjściach, gadżetach, wszystko ograniczone do minimum, żeby tylko wystarczyło dla nich (a źle nam się nie powodzi). Dlatego czasem doprowadza mnie do wewnętrznej furii, gdy niespodziewanie wydaje znaczną sumę na nieplanowane zakupy.
Na dodatek żona cały czas ma do mnie pretensje o brak pomocy w obowiązkach domowych i potrafi przez kilka dni obrazić się i nie odzywać. Dobrze wie, że bardzo mi to przeszkadza emocjonalnie, ale ciągle wraca do tej metody. W zasadzie potrafi się obrazić o byle co, przez co ciągle się zastanawiam jaka będzie jej reakcja...
Nie mam żadnego wsparcia bliskich. Moja rodzina mieszka w innym mieście i odwiedza nas bardzo rzadko. Nic dziwnego, bo zupełnie nie dogadują się z moją małżonką. A ona nie omieszka mi przypominać regularnie jakimi to złymi teściami są moi rodzice. I czasami zupełnie gubię się w tym jak obiektywnie podejść do tego. Kto jest hipokrytą a kto ma rację...
Nie czuję też, żeby była osobą, z którą na dowolny temat szczerze porozmawiać (bo np. ona jest wierząca a ja nie). Nie pamiętam kiedy ostatni raz się razem śmieliśmy. Prawie nie uprawiamy już seksu, co najwyżej raz na miesiąc. Nie znajduję niczego, co by mi sprawiało radość z życia, a jeszcze kilka lat temu było zupełnie na odwrót.
A jednak kocham moje dzieci i nie potrafię sobie wyobrazić, żeby narazić je na szok rozwodu i życia w rozbitej rodzinie. Co robić? Jak żyć? Jak nam pomóc? :(((((