Jak sobie radzić z dołującymi myślami?
Witam! Mam 30 lat i zdiagnozowaną depresję przez lekarza psychiatrę. Niestety, przepisane leki przeciwdepresyjne nie pomagają, zaś depresja bardzo utrudnia mi życie. Są dni, gdy wszystko staje się obojętne i czuję ogromną pustkę emocjonalną. Wydaje mi się, że nie mam przyjaciół, a w swoich bliskich widzę tylko wady. Bywa też, że jestem płaczliwa i mam wyrzuty sumienia, że wszyscy są dla mnie tacy dobrzy, a ja przez swoją depresję tak źle o nich myślę. Do tego dochodzą myśli samobójcze, a potem strach przed nimi. Psychiatra kazał mi zmienić pracę (wykonuję zawód dużo poniżej swoich kwalifikacji), bo to uważa za przyczynę moich frustracji. Ja myślę jednak, że przyczyna leży nieco głębiej. Miałam wymagających rodziców, którzy zawsze wiele ode mnie żądali (czasem krzykiem i siłą) i zawsze "dla mojego dobra" starali się obrazowo ukazać mi konsekwencje danego postępowania - strasząc mnie po prostu. Coś w rodzaju: ucz się, bo inaczej będziesz popychadłem, nikt ci nie pomoże, rodzina się od ciebie odwróci... Albo: twój chłopak jest taki, owaki, porzuci cię, zostawi z kalekim dzieckiem bez grosza i co wtedy... Doprowadziło to do tego, że teraz patrzę na swojego partnera, który jest bardzo dobry dla mnie, i dostrzegam w nim tylko wady i zapowiedź przyszłych kłopotów. A przecież na początku tak nie było... Nie wzięłam jeszcze ślubu, bo się boję. Podobnie jest z innymi życiowymi sprawami. Skończyłam inny kierunek studiów, wbrew woli rodziców, nie zjawili się nawet na moim absolutorium, mimo że otrzymałam dyplom z wynikiem bdb. A teraz mam pracę jaką mam - w małym mieście bez znajomości trudno o lepszą, w ogóle trudno o jakąkolwiek... a rodzice mówią mi ciągle do znudzenia, trzeba się było uczyć... a nie mówiliśmy... to dla twojego dobra... w życiu trzeba liczyć tylko na siebie... Ja zaś w duszy przyznaję, że być może mają rację. Mam rodzeństwo, ale ono było traktowane przez rodziców łagodniej, bo ono spełniało ich marzenia - ja nie. Dostało też wsparcie finansowe na "start". Czy radzi sobie lepiej zawodowo ode mnie? Chyba nie... Wszędzie jest teraz trudno. Czasami obwiniam rodziców za to, że nigdy nie dawali mi wsparcia, gdy tego potrzebowałam, tylko ciągle krytykowali i straszyli życiem. A przecież mocno ich kocham i czasem myślę, że może taka ich uroda i że są coraz starsi, zakompleksieni (i to próbowali odbić sobie idealnymi dziećmi), i że nie powinnam tak brać do siebie tego ich gadania... Tylko że ja już tym nasiąkłam i nie umiem myśleć inaczej niż pesymistycznie... Gdzieś zatraciłam siebie ze swoją wiarą, chęcią działania i widzę świat tak, jak moi rodzice mi go nakreślili, świat walki, złych ludzi i samotności... Jak sobie z tym radzić? Może jestem nadwrażliwa, ale nie każdy rodzi się Herkulesem...