Myślę o śmierci - czy to depresja?
Witam, Jestem 20 letnią studentką. Od jakiegoś czasu zaczęłam zastanawiać się, czy nie powinnam wybrać się do psychologa, ponieważ moje zachowanie zaczęło mnie niepokoić. Na co dzień jest zazwyczaj wszystko w porządku, czasem jednak bywają takie chwile/dni (nawet kilka pod rząd - ok. Tygodnia i więcej), kiedy nie chce mi się żyć - dosłownie! Nie raz myślałam o śmierci, choć na myśleniu się kończyło, bo wiem, że z mojej strony byłby to czysty egoizm. W takich chwilach przygnębienia, nie potrafię nad sobą zapanować i choć często powtarzałam sobie, że trzeba wziąć się w garść i ludzie mają gorsze problemy, nic to nie pomagało. Ogarnia mnie niesamowity smutek wypełniający całe ciało, nadchodzą łzy, a najgorsza jest ta samotność - chociaż mam kochanych rodziców, przyjaciółkę i chłopaka wiem, że ze swoim problemem i smutkiem zostanę sama, ponieważ nikt mnie nie zrozumie. Parokrotnie próbowałam rozmawiać ze swoim chłopakiem, powiedzieć mu, co we mnie siedzi, to usłyszałam, że zachowuję się tak, jakbym tylko ja miała problemy, że jestem pesymistką i że przesadzam. Od tego czasu zamknęłam się w sobie jeszcze bardziej i, choć być może to głupie, jako postanowienie noworoczne obiecałam sobie, że już nikomu nie będę się żalić. Niestety nie do końca mi to wychodzi, bo jak wspomniałam wcześniej, nie potrafię panować nad swoim zachowaniem, więc byle kiedy się rozbeczę, albo siedzę wpatrzona w jeden punkt. Na koniec dodam, że jeszcze kilka lat temu było wszystko w porządku, byłam wesołą dziewczyną i, jak mi się wtedy wydawało, optymistką. Wszystko zaczęło się psuć, kiedy rok temu zmarła moja kochana babcia, do dziś mnie to męczy i nie mogę pogodzić się z jej śmiercią, potem dołączyły problemy z chłopakiem, brak zrozumienia z jego strony, oschłość, nieczułość… Mogłabym jeszcze pisać i pisać, ale kto by chciał czytać taki monolog? Proszę tylko o odpowiedź: czy powinnam udać się do psychologa? Jest to dla mnie ważne, chciałabym normalnie żyć, tak jak dawniej, cieszyć się życiem i być szczęśliwa.