Ogólne zniechęcenie i samotność
Witam! Mam 26 lat. Jestem mężczyzną. Zawsze byłem smutnym i strasznie samotnym człowiekiem, ze skłonnością do nadmiernego pogrążania się we własnych myślach, "odpalania" wyobraźni. Jednym słowem, jestem leniwym nieudacznikiem. Do tej pory jednak udawało mi się przed wszystkimi udawać „normalnego” i funkcjonować w miarę zwyczajnie w moim otoczeniu. Myślałem, że już tak do końca będzie wyglądało moje życie, być może nawet wszyscy tak samo codziennie walczą ze sobą jak ja, ale chyba jednak tak nie jest. Ja w każdym razie zacząłem przegrywać.
Mam coraz mniej sił i chęci. Do niczego się nie nadaję. Coraz bardziej lekceważę sobie moje obowiązki w pracy (nudny urząd), która zresztą jest zajęciem bez żadnej przyszłości i szczerze jej nienawidzę. Myślę, że kwestią czasu jest, jak mnie zwolnią. Panicznie boję się bezrobocia, bo w zasadzie nic nie potrafię robić – na pewno nie znajdę innej pracy. Jestem bardzo samotny. Przed rodzicami muszę tak samo udawać „normalnego” jak przed wszystkimi innymi. Miałem tylko jednego i to tylko przez kilka miesięcy przyjaciela-dziewczynę w życiu, z którym mogłem szczerze porozmawiać, ale nie wytrzymała ze mną i pół roku temu zerwała.
Uświadomiłem sobie, że już do śmierci (co najmniej) będę samotny. W takiej sytuacji zacząłem przestawać dawać sobie radę z normalnym funkcjonowaniem codziennym. Nie mam już sił uśmiechać się i okazywać należną uwagę współpracownikom (z innymi osobami nie mam kontaktu, nie mam żadnych znajomych). Cały czas chodzę smutny i najchętniej przeleżałbym cały dzień w łóżku, co mi się niestety już zdarza. Mam z tego powodu okropne wyrzuty sumienia. Jestem ciągle niewyspany, choć kilka razy po prostu nie położyłem się w ogóle spać w nocy, nie robiąc nic konkretnego, tylko leżąc, coś tam bez sensu oglądając, czytając i myśląc. W następnych dniach umierałem w pracy z niewyspania.
Myśli o zabiciu się, z początku dramatyczne, teraz jakby naturalnie weszły mi w krew i codziennie rozważam bez skutku i znaczenia jak to będzie i wszystkie okoliczności, jakie powinny być z tym związane. Jestem tym albo przerażony, albo tak ogromnie wstyd mi za swą głupotę i tchórzliwość. Jest jasne, że chciałbym z kimś na ten temat porozmawiać (nie mam takiego kogoś do pogadania – wygląda na to, że nigdy już mieć nie będę), ale przecież wyżalenie się nic nie przyniesie – nie rozwiąże problemu. Ja w całokształcie jestem niedorosły i do niczego, i nic dobrego dla mnie się już nie wydarzy.
Nawet jak z automatu otrzymam odpowiedź, żeby odważyć się i porozmawiać z kimś takim jak psycholog (psychiatra???!) (jak w wypadku 95% odpowiedzi na historie pisane tutaj – to chyba jest jedyna pewna rada, jakiej można udzielić), to przecież nie wiem o czym mówić, a jak nie zadam odpowiedniego pytania, to na pewno nie otrzymam właściwej odpowiedzi! Sam przecież nie wiem, czego chcę. Musiałbym trafić na jakiegoś geniusza, który poznałby mnie lepiej, niż ja sam znam siebie. Czy to nie będzie zawracanie głowy? Nie chciałem zawracać głowy, ale sam z sobą już sobie nie radzę. To nie jest stan przejściowy, tylko początek katastrofy. Wcale nie chcę się skończyć, ale jestem tak pusty w środku… P.S. Jak to jest nie na temat – jeszcze nie depresja, to nie ma sprawy, nie musi Pani odpowiadać ani umieszczać pytania na stronie. Przepraszam.