Wydaje mi się, że mam dziury w świadomości. Skąd to się bierze?
Ponoć nie można o niczym nie myśleć, a mnie się chyba udaje - wbrew mojej woli. Kiedyś nienawidziłem, gdy nie potrafiłem się uwolnić od jakichś myśli, najczęściej negatywnych. Teraz w sytuacjach kryzysowych czuję pustkę w głowie, nie potrafię się skoncentrować, żeby cokolwiek powiedzieć, nie myślę, nawet nie wiem o czym mam myśleć. Czy to jeszcze jest depresja czy już gorzej? Czy może mój jakiś mechanizm obronny przed depresją?
Skutkiem jest to, że coraz bardziej się czuję "wyczyszczony'' z jakichkolwiek uczuć i obojętny na wszystko. Boję się, że kiedyś nie będzie mi się chciało skręcić na zakręcie, jadąc samochodem. A muszę coś ze sobą zrobić, bo mam dwóch synów, których nie mogę zostawić, bo są dla mnie wszystkim... Proszę mi tylko nie pisać, że mam się udać do psychiatry, bo i tak nie będę wiedział co mu powiedzieć, z resztą kiedyś chodzilem i poza tym, że terapeutka wypytała mnie o najdrobniejsze szczegóły mojego dzieciństwa i przepisała psychotropy nie dowiedziałem, się nic ciekawego. No chyba, że zostawiłbym cały swój majątek na wizyty, bo do tego chyba dążą wszyscy lekarze.
Dla pełni obrazu mojej beznadziejnej sytuacji muszę dodać, że żyję w toksycznym związku - małżeństwie, które chyba nie miałoby racji bytu, gdyby nie dzieci - to mnie dobija. Nie mam siły podołać "temperamentnej'' żonie, która chyba potrzebuje kłótni dla własnej satysfakcji, bo ma do mnie pretensje o coraz bardziej kretyńskie sprawy. A ja nie potrafię się już bronić i czuje się jak dziecko. Boję się, że kiedyś nie wytrzymam i zrobię coś złego w afekcie. Bo nawet gdy zdobędę się i wykrzesam coś z moje pustawej głowy, mam kontratak, zanim skończę zdanie. Czy da się ratować ten związek - coraz bardziej wątpię, a zakończyć go raczej nie mam możliwości, bo nie wyrzucę przecież żony z domu nigdy - prędzej sam bym odszedł, poza tym ma w nim wkład finansowy, a ten dom jest wszystkim co mam, co więcej w tym domu prowadzę działalność gospodarczą, pozwalającą mi utrzymać rodzinę, bez luksusów, ale dzieciom niczego nie brakuje i żona nie musi pracować, co jest w tej chwili też problemem... Dzięki niej też mogę spędzać z dziećmi więcej czasu niż 99 procent ojców.
Wczoraj w końcu coś mi się odblokowało i przy kolejnej kłótni o to , że żona "musi'' gnić w domu już 6 lat z dziećmi, podczas gdy ja spełniam swoje marzenia i ambicje udało mi się bez zająknięcia wycedzić, że "cała ta moja ambicja męczy mnie od co najmniej 17 lat życia, gdy obserwowałem, jak moja matka wyniszcza się w pracy po 16 godzin po to tylko, żeby mój ojciec mógł przepić więcej pieniędzy niż zarabiał, bo praktycznie go nie widywałem trzeźwego... Gdy mając 13 lat wykrzyczałem mu przez łzy, że jak mam mieć takiego ojca to wcale nie chcę mieć - i tyle go widziałem, bo następnego dnia poszedł się powiesić gdzieś do lasu. Wtedy powiedziałem sobie, że moja żona nie będzie musiała pracować, a ja nie będę takim ojcem... i przepraszam Cię, że udało mi się tą ambicję spełnić''. Nawet nie krzyczałem, bo nie chciałem dzieci pobudzić, ale w odpowiedzi miałem wypomniane moje w sumie chyba cztery wyjścia z domu z kolegami czy do pubu, czemu towarzyszył alkohol... Taki ze mnie skur..... nieprawdaż?
Mogę liczyć na odpowiedź? Czy chociaż jestem przeciętnym przypadkiem? Bo ja chętnie pozamieniałbym się na miejsca z większością mających tutaj problemy. Proszę i czekam, Ardian.